Jeśli sprzedajesz auto - zadzwoń! Tel. 792-694-584
piątek, 31 sierpnia 2012
Auta, których nie chciałem (Część 2)
Pomyślałem sobie, że jednak zostawię w tekście powyższe zdjęcie robocze. Przedstawia ono auto, które chciałbym mieć. Po co? Wlaściwie nie wiem. Dla lansu. I pomyśleć, że Turek, który tym jeździ niekoniecznie podziela moje zdanie...
A teraz do rzeczy. Czego nie chciałbym mieć? Na przykład Renault Clio Sport. Powiem inaczej - ja je chciałem, do momentu kiedy je zobaczyłem. Od sprzedającego usłyszałem przez telefon, że auto jest w porządku, ładne, trzeba tylko dospawać tłumik, bo odpadł i zrobić z przepustnicą. Na pytanie o przeszlość powypadkową rozmówca odpowiedział standardowo - nie wiem, ja go nie rozbiłem nigdy. Czyli wiadomo, że "perły" nie zastanę. Od razu zadzwoniłem do znajomego, który sprzedaje części do Renault, czy nie ma jakiegoś "sporta". Miał! Miał też przepustnicę, tłumik i wszystkie inne rzeczy, które mogły się przydać w "uzdatnianiu" małej niby-rajdówki. Muszę przyznać, że przypaliłem sie trochę. Już widziałem siebie, ledwo upchanego w środku małego, 170-konnego "francuza", w oszałamiającym tempie zbierajacego punkty (nie na stacjach paliw, bynajmniej).
Pojechaliśmy zobaczyć obiekt moich chwilowych marzeń. Z daleka rzucił się mi w oczy "ciekawy" design. Jakiś domorosły rzeźnik, nie mogąc się zdecydować, czy chce srebrne, czy czarne, zrobił sobie takie i takie - trochę czarne, trochę srebrne... Ups, trzeba będzie malować na oryginał - jest argument do zbicia ceny. Jednak już po kilkunastu sekundach wymieniliśmy z kolegą porozumiewawcze spojrzenia, a po bliższym zapoznaniu się z tym "potworem" wiedziałem, że żadnego zbijania ceny nie będzie. Nie będzie też nawet rozmowy o jakiejkolwiek cenie. Dzięki takim bolidom wiem, że fabryki produkujące elektrody do spawarek, czy drut do migomatów będą zawsze dobrze prosperować. Oj, naspawał się ktoś przy tym. Niejedną dniówkę ktoś tu przespawał... A potem kitował! W pocie czoła, długo i wytrwale, aż domorosłemu Donatellemu ukazał się piękny kształt wyrzeźbionego Renault Clio Sport!
To arcydzieło powstało ładnych parę lat temu i zdążył już nadgryźć je barbarzyński ząb czasu. Ugryzł sobie po kawałku na słupkach przednich, na dachu, na bokach i w sumie, to był chyba bardzo zachłanny, bo jak na mój gust - obgryzł to auto całe. Reasumując - nie chciało mi się liczyć ile tu jest Renault w Renault. Na pewno za tylną kanapą było też finezyjnie dospawane Clio niebieskie.
Czasem mam ze sobą miernik grubości lakieru (nie lubię używać, ale się przydaje, szczególnie kiedy samochód jest brudny i niewiele na nim widać). Tutaj miernik byłby bezużyteczny - nie jest wyskalowany w centymetrach.
W środku chyba mieszkały kiedyś kuny. Zdążyły zjeść fotel kierowcy i ... dalej już nie oglądałem. O przepraszam, zajrzałem pod maskę, a tam piękny filtr stożkowy z Kauflandu za 9,99 zł, myty i impregnowany ostatnio przy okazji 5 rocznicy zakończenia II Wojny Światowej. Chyba już nawet zaczął przepuszczać powietrze do silnika, bo miał kilka centymetrowych dziur. Ale większe kamienie na pewno filtrował... Uznałem, że boli mnie ręka, nie mogę jej przemęczać i auta nie odpalam. Nie wiem więc jak pracował motor, ale myślę, że podobnie jak płuca pracownika cementowni z 30-letnim stażem.
Nadmienię, że ten samochód mógłbym mieć prawdopodobnie bardzo tanio. Tylko po co? Komu bym go sprzedał? Młodemu kierowcy, który przy pierwszym powrocie z dyskoteki w dziesięcioosobowym składzie na pokładzie "straciłby panowanie nad pojazdem", lub " z niewiadomych przyczyn..."? Już widzę te zdjęcia w Interii i dociekanie kto sprzedał tę trumnę... Ja tam skromny jestem, sławy nie lubię... Pewnie, że napisałbym w uwagach na fakturze, że samochód miał poważne naprawy blacharskie, ale według mnie taka rzeźba powinna w Centrum Pompidou przyciągać żądnych obcowania ze sztuką, a nie przemieszczać się po naszych gminnych" autostradach".
A szkoda, rozsądek musiał zwyciężyć. W tym przypadku nie musiał nawet zawzięcie walczyć...
Zdjęcie będzie w kolorze żałobnym
Zdecydowanie więc wolałbym "polansować" się zardzewiałym Renault 18 pickupem (jeśli to nie ten model - proszę poprawić), niż rzeźbą Clio Sport dłuta renesansowego artysty (lub jednego z żółwi ninja - jak kto woli), ze zdjęcia powyżej.
Rodzaje kupców (Część 6)
Kilka rozmów telefonicznych w dniu dzisiejszym natchnęło mnie do opisania kolejnego rodzaju "poszukiwacza samochodu". Typ, o którym napiszę to "Telefoniczny Umawiacz". Pewnie każdy z Was sprzedając kiedyś swoje auto spotkał się z kimś takim.
- Dzień dobry, ja w sprawie ogłoszenia. Czy aktualne?
- Dzień dobry. Tak, oczywiście aktualne.
Następnie przychodzi seria pytań typu:
- Jaki przebieg? (przecież w ogłoszeniu jest zapisany czcionką "jedynką" to i trudno dojrzeć)
- Ile autko pali? ( tu zazwyczaj każdy chce usłyszeć - 4,5 litra w trasie, 5 litrów w mieście)
- Jak długo pan nim jeździ? (kiedyś myślałem, że zapis w każdym ogłoszeniu - "kupujący nie płaci podatku PCC" wystarcza, żeby zrozumieć, że niezbyt długo. Teraz już tak nie myślę. A przecież nie napiszę wielkimi literami - JESTEM HANDLARZEM, bo nikt nie zadzwoni. Przecież handlarz to DIABEŁ, a z DIABŁEM się interesów nie robi!)
- Czy wymaga wkładu finansowego? (I tu ucho po drugiej stronie czeka na - "lać i jeździć", bo przecież to jest nie do pomyślenia, żeby 10-letni, lub starszy samochód wymagał choćby wymiany oleju, że nie wspomnę o rozrządzie, jakiejś końcówce drążka, czy sworzniu. Nie, no jak powiesz, że żarówka nie świeci, to już złom sprzedajesz)
Po takich i nieco mądrzejszych pytaniach następuje sakramentalne:
- Gdzie i kiedy mozna autko obejrzeć?
Ufff...wydaje się, że przebrnąłem przez ten krzyżowy ogień pytań. Nie poległem. Podaje adres i umawiamy się.
- W takim razie dzisiaj o 18:00 się zjawiamy, tylko proszę auta nie sprzedawać, nie umawiać nikogo przed nami, żebyśmy na marne nie przyjeżdżali.
- Oczywiście, nie ma sprawy. Do zobaczenia!
I ciekawe do zobaczenia czego? Do zobaczenia jak układasz sobie czas (nierzadko tocząc wojnę z Żoną, że o 18:00 ty nie możesz jechać do sklepu, bo kupcy przychodzą) i jak go tracisz czekając w gotowości na przyjazd "Umawiacza"?
Na 100 telefonów - około 80 to właśnie "Umawiacze"!
Jakiś czas temu zadzwonił przemiły pan, który w Krakowie chciał zobaczyć Audi A4 (kiedy zadzwonił byłem w drodze do Krakowa z mojego rodzinnego miasta na Podbeskidziu i akurat Audi zostawiłem tam - w bezpiecznym garażu). Panu bardzo zależało, żeby samochód zobaczyć. Niemal kupił go już przez telefon. Powiedziałem mu, że muszę wrócić po to auto około 40 kilometrow i zapytałem czy na 100 procent będzie u mnie, bo nie chciałbym wracać na marne. Pan zapewniał i zaklinał się, że na 1000 procent będzie, żebym wrócił i zabrał A4. Jemu się podoba, on chce dokładnie takie i jak tylko jest OK to je bierze! No cóż, sensowny gość. Nigdy nie wiadomo, czy akurat mu się spodoba i kupi, ale pokazać trzeba. Wróciłem, przepakowałem się i pojechałem do Krakowa Audi. I co? Niepoważny koleś nawet nie zadzwonił, żeby mi powiedzieć - pocałuj mnie w d...pę! Czekałem na telefon od niego i ... sobie poczekałem tylko. Najmniejszego zamiaru nie miałem dzwonić do błazna i pytać, prosić by łaskawie przyjechał pooglądać to, co wczoraj chciał prawie w ciemno brać (nigdy nie wydzwaniam do klienta z pytaniami, czy aby na pewno będzie, czy się zdecydował, czy kupuje - uważam, że jeśli ktoś nie chce, to i tak nie kupi, a takie dzwonienie stwarza tylko wrażenie, jakbym szukał wybawcy, który uwolni mnie od jakiegoś złomu, którego nikt nie chce). Co Przemiły Błazen miał na mysli? Taki dowcipniś się znalazł? Przeszło mi przez myśl, zeby umówić sie z nim w np. w Tarnowie na obejrzenie jego Focusa (wspomniał w trakcie rozmowy, że ma wystawionego do sprzedania) i tak się zjawić, jak on u mnie, ale doszedłem do wniosku, że nie będę się zniżał do takiego poziomu.
To był ekstremalny przykład "Umawiacza Telefonicznego" - typu "Bezwzględny", na szczęście zdecydowana większość to "Umawiacze" typu "Niegroźni" - nie chcą żebym ja gdzieś przyjeżdżał, umawiają się u mnie. By ochronić się przed "Bezwzględnymi", od czasu "Przemiłego Pana - Błazna", na każdą prośbę o podjechanie samochodem w jakieś miejsce odpowiadam, że niestety nie prowadzę handlu obwoźnego. Pewnie część z nich sobie pomyśli, że "ruina". którą sprzedaję jest w takim stanie, że nigdzie nie dojedzie. Niech myślą... To podobno ma przyszłość.
Kiedy zrobi mnie na szaro jakiś "Niegroźny" i po prostu nie przyjedzie w umówionym terminie, ani w żadnym innym nieumówionym, zastanawiam się tylko, na którym pytaniu z jego zestawu poległem. Jak opowiadam koledze z firmy, że dzwonił ktoś zainteresowany jakimś autem, on zawsze pyta: - "I kiedy nie przyjeżdża?"
Mam Citroena Berlingo - uczciwie opisany w ogłoszeniu, cena nie jest z tych w kategorii "najtaniej na Allegro", nie jest też bardzo drogi, ale auto jest pewne, z oryginalnym przebiegiem i przede wszystkim nie "umęczone". Odebrałem tylko kilka telefonów w sprawie "cytryny" i wszyscy dzwoniący to właśnie reprezentanci omawianego typu! Na czym tu ponoszę telefoniczną porażkę? Nie wiem. Już kilka wirtualnych osób oglądało auto (siłą umysłu zapewne), już kilka razy nie ruszałem się nigdzie w oczekiwaniu na kupca. Po co? Może to Opatrzność czuwa nade mną, bo gdybym gdzieś się ruszył zapewne rozjechałby mnie TIR, trzasnął piorun, spadła cegła na głowę itd... A tak siedze sobie spokojnie na czterech literach i ... jeszcze żyję.
Szanuję ludzi, którzy nawet jeśli rozmyślą się i nie chcą przyjechać, zadzwonią lub chociaż napiszą smsa. To tak niewiele kosztuje... Na szczęście tacy też się zdarzają :-)
- Dzień dobry, ja w sprawie ogłoszenia. Czy aktualne?
- Dzień dobry. Tak, oczywiście aktualne.
Następnie przychodzi seria pytań typu:
- Jaki przebieg? (przecież w ogłoszeniu jest zapisany czcionką "jedynką" to i trudno dojrzeć)
- Ile autko pali? ( tu zazwyczaj każdy chce usłyszeć - 4,5 litra w trasie, 5 litrów w mieście)
- Jak długo pan nim jeździ? (kiedyś myślałem, że zapis w każdym ogłoszeniu - "kupujący nie płaci podatku PCC" wystarcza, żeby zrozumieć, że niezbyt długo. Teraz już tak nie myślę. A przecież nie napiszę wielkimi literami - JESTEM HANDLARZEM, bo nikt nie zadzwoni. Przecież handlarz to DIABEŁ, a z DIABŁEM się interesów nie robi!)
- Czy wymaga wkładu finansowego? (I tu ucho po drugiej stronie czeka na - "lać i jeździć", bo przecież to jest nie do pomyślenia, żeby 10-letni, lub starszy samochód wymagał choćby wymiany oleju, że nie wspomnę o rozrządzie, jakiejś końcówce drążka, czy sworzniu. Nie, no jak powiesz, że żarówka nie świeci, to już złom sprzedajesz)
Po takich i nieco mądrzejszych pytaniach następuje sakramentalne:
- Gdzie i kiedy mozna autko obejrzeć?
Ufff...wydaje się, że przebrnąłem przez ten krzyżowy ogień pytań. Nie poległem. Podaje adres i umawiamy się.
- W takim razie dzisiaj o 18:00 się zjawiamy, tylko proszę auta nie sprzedawać, nie umawiać nikogo przed nami, żebyśmy na marne nie przyjeżdżali.
- Oczywiście, nie ma sprawy. Do zobaczenia!
I ciekawe do zobaczenia czego? Do zobaczenia jak układasz sobie czas (nierzadko tocząc wojnę z Żoną, że o 18:00 ty nie możesz jechać do sklepu, bo kupcy przychodzą) i jak go tracisz czekając w gotowości na przyjazd "Umawiacza"?
Na 100 telefonów - około 80 to właśnie "Umawiacze"!
Jakiś czas temu zadzwonił przemiły pan, który w Krakowie chciał zobaczyć Audi A4 (kiedy zadzwonił byłem w drodze do Krakowa z mojego rodzinnego miasta na Podbeskidziu i akurat Audi zostawiłem tam - w bezpiecznym garażu). Panu bardzo zależało, żeby samochód zobaczyć. Niemal kupił go już przez telefon. Powiedziałem mu, że muszę wrócić po to auto około 40 kilometrow i zapytałem czy na 100 procent będzie u mnie, bo nie chciałbym wracać na marne. Pan zapewniał i zaklinał się, że na 1000 procent będzie, żebym wrócił i zabrał A4. Jemu się podoba, on chce dokładnie takie i jak tylko jest OK to je bierze! No cóż, sensowny gość. Nigdy nie wiadomo, czy akurat mu się spodoba i kupi, ale pokazać trzeba. Wróciłem, przepakowałem się i pojechałem do Krakowa Audi. I co? Niepoważny koleś nawet nie zadzwonił, żeby mi powiedzieć - pocałuj mnie w d...pę! Czekałem na telefon od niego i ... sobie poczekałem tylko. Najmniejszego zamiaru nie miałem dzwonić do błazna i pytać, prosić by łaskawie przyjechał pooglądać to, co wczoraj chciał prawie w ciemno brać (nigdy nie wydzwaniam do klienta z pytaniami, czy aby na pewno będzie, czy się zdecydował, czy kupuje - uważam, że jeśli ktoś nie chce, to i tak nie kupi, a takie dzwonienie stwarza tylko wrażenie, jakbym szukał wybawcy, który uwolni mnie od jakiegoś złomu, którego nikt nie chce). Co Przemiły Błazen miał na mysli? Taki dowcipniś się znalazł? Przeszło mi przez myśl, zeby umówić sie z nim w np. w Tarnowie na obejrzenie jego Focusa (wspomniał w trakcie rozmowy, że ma wystawionego do sprzedania) i tak się zjawić, jak on u mnie, ale doszedłem do wniosku, że nie będę się zniżał do takiego poziomu.
To był ekstremalny przykład "Umawiacza Telefonicznego" - typu "Bezwzględny", na szczęście zdecydowana większość to "Umawiacze" typu "Niegroźni" - nie chcą żebym ja gdzieś przyjeżdżał, umawiają się u mnie. By ochronić się przed "Bezwzględnymi", od czasu "Przemiłego Pana - Błazna", na każdą prośbę o podjechanie samochodem w jakieś miejsce odpowiadam, że niestety nie prowadzę handlu obwoźnego. Pewnie część z nich sobie pomyśli, że "ruina". którą sprzedaję jest w takim stanie, że nigdzie nie dojedzie. Niech myślą... To podobno ma przyszłość.
Kiedy zrobi mnie na szaro jakiś "Niegroźny" i po prostu nie przyjedzie w umówionym terminie, ani w żadnym innym nieumówionym, zastanawiam się tylko, na którym pytaniu z jego zestawu poległem. Jak opowiadam koledze z firmy, że dzwonił ktoś zainteresowany jakimś autem, on zawsze pyta: - "I kiedy nie przyjeżdża?"
Mam Citroena Berlingo - uczciwie opisany w ogłoszeniu, cena nie jest z tych w kategorii "najtaniej na Allegro", nie jest też bardzo drogi, ale auto jest pewne, z oryginalnym przebiegiem i przede wszystkim nie "umęczone". Odebrałem tylko kilka telefonów w sprawie "cytryny" i wszyscy dzwoniący to właśnie reprezentanci omawianego typu! Na czym tu ponoszę telefoniczną porażkę? Nie wiem. Już kilka wirtualnych osób oglądało auto (siłą umysłu zapewne), już kilka razy nie ruszałem się nigdzie w oczekiwaniu na kupca. Po co? Może to Opatrzność czuwa nade mną, bo gdybym gdzieś się ruszył zapewne rozjechałby mnie TIR, trzasnął piorun, spadła cegła na głowę itd... A tak siedze sobie spokojnie na czterech literach i ... jeszcze żyję.
Szanuję ludzi, którzy nawet jeśli rozmyślą się i nie chcą przyjechać, zadzwonią lub chociaż napiszą smsa. To tak niewiele kosztuje... Na szczęście tacy też się zdarzają :-)
środa, 29 sierpnia 2012
Auta, których nie chciałem
Wrzucę dzisiaj zdjęcia kilku samochodów, które mogłem okazyjnie kupić. To tylko wycinek z wielu ofert, które odrzuciłem. Odrzucam najczęściej auta, za które sprzedający chce otrzymać kwotę nie dającą mi szans na zarobek. To raczej oczywiste, że nie zapłacę np. 9 tys. zł za Astrę z 1999 roku z benzynowym silnikiem 1,8 l, do tego zgnitą, zniszczoną i z przebiegiem 240 tys. km. Moja kalkulacja przedstawiona sprzedającej wręcz ją oburzyła. A prawda wygląda tak, że do tego samochodu trzeba było dołożyć około 3 tysiące złotych, żeby wyglądał chociaż tak sobie... Pani nie potrafiła zrozumieć, że za 13 tysięcy można kupić bez problemu o 3 - 5 lata młodszą Astrę kombi, z bardzo dobrym wyposażeniem, z LPG lub silnikiem diesla. Pani nie zrozumiała, bo ona dała 5 lat temu 14 tysiecy... Logiki brak... argumentów brak... Nie kupuję więc samochodów tego typu, za tego typu kwoty, ale najciekawsze są zazwyczaj ofery z samochodami po kolizjach.
Kiedy zadzwonił do mnie pan chcący sprzedać BMW e46 po, jak to ujął, niewielkiej kolizji, zainteresowałem się autem. Dzwoniący stwierdził, że jest co prawda uszkodzone koło, ale auto da się zrobić bez problemu. Miałem się już umówić na oględziny, pomyślałem jednak, że poproszę o zdjęcia na maila. Po sprawdzeniu poczty zacząłem się mocno zastanawiać, czy aby ja dzisiaj nie wypiłem czegoś niechcący ... Otóż oczom moim ukazał się ...
No fakt, koło jest uszkodzone, ale pan nie wspomniał, że jeszcze opona przebita! I ta opona przeważyła szalę. Nie chcę auta bez opony!
Ja wiem, że w polsko-handlarskich kryteriach to jest auto do odratowania. Zdaję sobie sprawę, że albo jeździ już po drogach e46 z identycznym numerem VIN, albo jakiś "kolega po fachu" kupił to coś za śmieszne pieniądze, wyciął co trzeba, wstawił ćwiartkę w swoim stodołowym ASO i fura już kłuje w oczy czyichś sąsiadów. Takie realia. Reasumując - zepsuła mi się kątówka TOPEXA, więc i tak ja nie miałbym czym naprawić...
Następny proszę!
Ciąg dalszy niebawem...
Kiedy zadzwonił do mnie pan chcący sprzedać BMW e46 po, jak to ujął, niewielkiej kolizji, zainteresowałem się autem. Dzwoniący stwierdził, że jest co prawda uszkodzone koło, ale auto da się zrobić bez problemu. Miałem się już umówić na oględziny, pomyślałem jednak, że poproszę o zdjęcia na maila. Po sprawdzeniu poczty zacząłem się mocno zastanawiać, czy aby ja dzisiaj nie wypiłem czegoś niechcący ... Otóż oczom moim ukazał się ...
No fakt, koło jest uszkodzone, ale pan nie wspomniał, że jeszcze opona przebita! I ta opona przeważyła szalę. Nie chcę auta bez opony!
Ja wiem, że w polsko-handlarskich kryteriach to jest auto do odratowania. Zdaję sobie sprawę, że albo jeździ już po drogach e46 z identycznym numerem VIN, albo jakiś "kolega po fachu" kupił to coś za śmieszne pieniądze, wyciął co trzeba, wstawił ćwiartkę w swoim stodołowym ASO i fura już kłuje w oczy czyichś sąsiadów. Takie realia. Reasumując - zepsuła mi się kątówka TOPEXA, więc i tak ja nie miałbym czym naprawić...
Następny proszę!
Ciąg dalszy niebawem...
wtorek, 28 sierpnia 2012
Nie boję się dużych przebiegów!
W tytule niestety mowa o samochodach moich, prywatnych. W przypadku aut do sprzedania, przebiegi ponad 200 tysięcy kilometrów sprawiają, że zaczynam się obawiać na jak długo "żenię się" z nabytkiem.
W naszym kraju panuje strach przed wskazaniami licznika. To wie każdy. Boimy się, co powie żona, kiedy przyjedziemy do domu świeżo zakupioną "furą" i zobaczy dużo cyferek na zegarach, boimy się, że sąsiad zamiast spłonąć z zazdrości na widok naszej nowej "igły po dziadku", po zaglądnięciu do środka stwierdzi tylko - "aleś się wp...akował w złom, to ci już długo nie pojeździ" i pójdzie pić z radości. Boimy się też, że nasz nowy środek lokomocji będzie studnią bez dna jeśli chodzi o wydatki. Co więc robi przeciętny Polak? Szuka auta z takim stanem licznika, by żona się uśmiechnęła, żeby sąsiad opił się, ale z zawiści, żeby mieć złudzenie, że ktoś jeździł tym czymś niewiele, a tak w zasadzie to świeżo zakupiony np. Passat b5 TDI z roku 2000 więcej stał w garażu niż jeździł. A auto jak stoi, to się niszczy. Z takiego stania i niejeżdżenia najczęściej "obgryza się" samoistnie kierownica, grębieją i rozpadają się nakładki na pedały, kruszy się gąbka i materiał w fotelach i tak dalej, i tak dalej... Wiara czyni cuda. Kupujemy i wierzymy, że to akurat my, że to akurat nasz egzemplarz jest tym jednym na milion prawie nieużywanym... Niestety...po paru dniach wysiada turbina (tłumaczymy sobie, że przecież na forach piszą, że turbina wytrzymuje 150 tys.km, może 200 tys. więc to mogło się zdarzyć), za chwilę posłuszeństwa odmawiają pompowtryski, potem koło dwumasowe, zawieszenie i tak do bólu i bez nadziei (na koniec wydatków). To taki przykład - choć pewnie scenariusz, w którym uczestniczyło już wielu.
Dlaczego ja nie boję się dużych przebiegów? Moje pierwsze auto - Golfa II 1,8 kupiłem z tatą w 1996 roku. Auto miało wtedy 220 tys km. Wymyśliliśmy wtedy, żeby zanim dojedziemy do domu cofnąć licznik o 100 tys. km. (bo co mama powie...) Pojechaliśmy do mechanika i zrobił nam nasze wymarzone 120 tysięcy. Po kilku latach użytkowania, kiedy na zmniejszonym liczniku było już 300 tysięcy, wróciłem do "cofacza" z prośbą żeby znowu cofnął, tyle że "do przodu ;-)" - na 400 ! To już był powód do dumy. Gość trochę się trochę zdziwił, bo to pierwszy taki klient u niego, ale zrobił. Golfa sprzedałem po dziesięciu latach użytkowania z oryginalnym przebiegiem 506 tys. km. "Poszedł" na Allegro za bardzo dużą kwotę jak na rocznik 1986. Silnik nie był ruszany, raz zmieniłem sprzęgło, sto razy zawieszenie, ze dwa razy amortyzatory i łożyska kół. Dołożyłem do niego przez 10 lat dużo, ale 80 procent wydatków, to były moje fanaberie - skórzana tapicerka, miękka deska z lepszej wersji, szerokie zderzaki, alufelgi ATS i tak dalej. Zero buractwa - pełen oryginał. Acha - i to był składak! Tak wtedy można było przewieźć auto przez granicę naszego kraju. I dał radę? Dał. Kiedy miał pod pół miliona kilometrów pojechałem nim na rok do GB. "Śmigał", aż miło i nic się nie zepsuło! Swoją drogą, ciekawy jestem, czy jeszcze jeździ. Pewnie tak i pewnie ma już ... ze 190 000 na liczniku.
Drugie auto - Mercedes C180 W202 kupiony od znajomego (jedynego właściciela) z przebiegiem 100 tys - dojeździł u mnie do 310 000 km i z takim stanem licznika został sprzedany (nawiasem mówiąc koledze, bo w ogłoszeniu stał kilka miesięcy i nikt nawet nie zadzwonił). Z Mercedesem nie miałem żadnych problemów przez cały czas użytkowania. Jeden problem wypadł przez niedouczenie mechanika. Na to auto mogłem dać nawet gwarancję pokrycia kosztów wszelkich usterek przez rok od kupna. Wiedziałem, że nic się nie powinno stać. Sprzedałem go tylko z tego powodu, że nie miał klimatyzacji i jak to w mercedesie - zaczynały troszkę gnić progi (nie zabezpieczyłem otworów na podnośnik). Kolega pojeździł nim 3 lata i sprzedał komuś na taksówkę. Za jakiś czas okaże się pewnie, że Mercedes na wstecznym dobije znowu 100 tysięcy kilometrów. To taka druga polska młodość...
A trzeci samochód - na liczniku już 390 tysięcy i nie mam najmniejszego zamiaru go sprzedawać. Nie gnije, ma klimę - sprawną zawsze, fotele jak nowe, kierownica jak nowa, nakładki na pedały nie zdążyły się jeszcze przetrzeć, turbina nigdy nie dotykana, pompowtryski nigdy nie dotykane, koło dwumasowe od nowości, oleju nie bierze, wycieków brak, zawieszenie wielowahaczowe - drugi komplet od nowości (nie liczę epizodu z chińskim dziadostwem - wytrzymało ... zero km, bo od wymiany auto źle się prowadziło, a po 5 tysiącach kilometrów je wyrzuciłem). To auto wygląda prawie jak nowe i jak czasem patrzę na egzemplarze z przebiegiem o połowę mniejszym, to śmiać mi się chce.
Ktoś pomysli, po co jeżdżę takim czymś, skoro pewnie często mam okazję kupić sobie coś lepszego, nowszego, w dobrej cenie. Pewnie i zdarza się coś takiego raz na jakiś czas, ale ja mam serdecznie w nosie to, czym się przemieszczam. Nie uważam samochodu za wyznacznik tego kim się jest. Skoro mam 12-letnie auto i jestem zadowolony - po co zmieniać. Używam też wszystkich aut, które mam w ofercie (wychodzę z założenia, że jak ma się coś zepsuć, to lepiej niech to stanie się mi, niż nowemu nabywcy), a najbardziej lubiłem tego Volkswagena Polo Classic, ale się sprzedał. Na marginesie - 272 tys. km. ( kiedy go wystawiałem, miał najwyższy przebieg na Allegro wśród wszystkich Classików!) Kupił go ktoś z mojego sąsiedztwa i często ten samochód widuję w okolicy. I nawet jeszcze jeździ! I pewnie jeszcze długo pojeździ.
Jaki mam cel pisząc ten tekst? W zasadzie żaden, ponieważ wiem, że świata nie zmienię i większość ludzi poszukujących samochodu będzie się zawsze kierowała przebiegiem, jako pierwszym kryterium w wyborze. Do trzeźwo myślących - sprawdźcie dobrze przeszłość powypadkową, stan techniczny auta i wszystko inne, a na koncu patrzcie na przebieg! Przecież wszyscy wiemy w jakim kraju żyjemy i jak już pisałem - popyt wymusza podaż...
Duży przebieg nie znaczy, że auto jest złomem!
W naszym kraju panuje strach przed wskazaniami licznika. To wie każdy. Boimy się, co powie żona, kiedy przyjedziemy do domu świeżo zakupioną "furą" i zobaczy dużo cyferek na zegarach, boimy się, że sąsiad zamiast spłonąć z zazdrości na widok naszej nowej "igły po dziadku", po zaglądnięciu do środka stwierdzi tylko - "aleś się wp...akował w złom, to ci już długo nie pojeździ" i pójdzie pić z radości. Boimy się też, że nasz nowy środek lokomocji będzie studnią bez dna jeśli chodzi o wydatki. Co więc robi przeciętny Polak? Szuka auta z takim stanem licznika, by żona się uśmiechnęła, żeby sąsiad opił się, ale z zawiści, żeby mieć złudzenie, że ktoś jeździł tym czymś niewiele, a tak w zasadzie to świeżo zakupiony np. Passat b5 TDI z roku 2000 więcej stał w garażu niż jeździł. A auto jak stoi, to się niszczy. Z takiego stania i niejeżdżenia najczęściej "obgryza się" samoistnie kierownica, grębieją i rozpadają się nakładki na pedały, kruszy się gąbka i materiał w fotelach i tak dalej, i tak dalej... Wiara czyni cuda. Kupujemy i wierzymy, że to akurat my, że to akurat nasz egzemplarz jest tym jednym na milion prawie nieużywanym... Niestety...po paru dniach wysiada turbina (tłumaczymy sobie, że przecież na forach piszą, że turbina wytrzymuje 150 tys.km, może 200 tys. więc to mogło się zdarzyć), za chwilę posłuszeństwa odmawiają pompowtryski, potem koło dwumasowe, zawieszenie i tak do bólu i bez nadziei (na koniec wydatków). To taki przykład - choć pewnie scenariusz, w którym uczestniczyło już wielu.
Dlaczego ja nie boję się dużych przebiegów? Moje pierwsze auto - Golfa II 1,8 kupiłem z tatą w 1996 roku. Auto miało wtedy 220 tys km. Wymyśliliśmy wtedy, żeby zanim dojedziemy do domu cofnąć licznik o 100 tys. km. (bo co mama powie...) Pojechaliśmy do mechanika i zrobił nam nasze wymarzone 120 tysięcy. Po kilku latach użytkowania, kiedy na zmniejszonym liczniku było już 300 tysięcy, wróciłem do "cofacza" z prośbą żeby znowu cofnął, tyle że "do przodu ;-)" - na 400 ! To już był powód do dumy. Gość trochę się trochę zdziwił, bo to pierwszy taki klient u niego, ale zrobił. Golfa sprzedałem po dziesięciu latach użytkowania z oryginalnym przebiegiem 506 tys. km. "Poszedł" na Allegro za bardzo dużą kwotę jak na rocznik 1986. Silnik nie był ruszany, raz zmieniłem sprzęgło, sto razy zawieszenie, ze dwa razy amortyzatory i łożyska kół. Dołożyłem do niego przez 10 lat dużo, ale 80 procent wydatków, to były moje fanaberie - skórzana tapicerka, miękka deska z lepszej wersji, szerokie zderzaki, alufelgi ATS i tak dalej. Zero buractwa - pełen oryginał. Acha - i to był składak! Tak wtedy można było przewieźć auto przez granicę naszego kraju. I dał radę? Dał. Kiedy miał pod pół miliona kilometrów pojechałem nim na rok do GB. "Śmigał", aż miło i nic się nie zepsuło! Swoją drogą, ciekawy jestem, czy jeszcze jeździ. Pewnie tak i pewnie ma już ... ze 190 000 na liczniku.
Drugie auto - Mercedes C180 W202 kupiony od znajomego (jedynego właściciela) z przebiegiem 100 tys - dojeździł u mnie do 310 000 km i z takim stanem licznika został sprzedany (nawiasem mówiąc koledze, bo w ogłoszeniu stał kilka miesięcy i nikt nawet nie zadzwonił). Z Mercedesem nie miałem żadnych problemów przez cały czas użytkowania. Jeden problem wypadł przez niedouczenie mechanika. Na to auto mogłem dać nawet gwarancję pokrycia kosztów wszelkich usterek przez rok od kupna. Wiedziałem, że nic się nie powinno stać. Sprzedałem go tylko z tego powodu, że nie miał klimatyzacji i jak to w mercedesie - zaczynały troszkę gnić progi (nie zabezpieczyłem otworów na podnośnik). Kolega pojeździł nim 3 lata i sprzedał komuś na taksówkę. Za jakiś czas okaże się pewnie, że Mercedes na wstecznym dobije znowu 100 tysięcy kilometrów. To taka druga polska młodość...
A trzeci samochód - na liczniku już 390 tysięcy i nie mam najmniejszego zamiaru go sprzedawać. Nie gnije, ma klimę - sprawną zawsze, fotele jak nowe, kierownica jak nowa, nakładki na pedały nie zdążyły się jeszcze przetrzeć, turbina nigdy nie dotykana, pompowtryski nigdy nie dotykane, koło dwumasowe od nowości, oleju nie bierze, wycieków brak, zawieszenie wielowahaczowe - drugi komplet od nowości (nie liczę epizodu z chińskim dziadostwem - wytrzymało ... zero km, bo od wymiany auto źle się prowadziło, a po 5 tysiącach kilometrów je wyrzuciłem). To auto wygląda prawie jak nowe i jak czasem patrzę na egzemplarze z przebiegiem o połowę mniejszym, to śmiać mi się chce.
Ktoś pomysli, po co jeżdżę takim czymś, skoro pewnie często mam okazję kupić sobie coś lepszego, nowszego, w dobrej cenie. Pewnie i zdarza się coś takiego raz na jakiś czas, ale ja mam serdecznie w nosie to, czym się przemieszczam. Nie uważam samochodu za wyznacznik tego kim się jest. Skoro mam 12-letnie auto i jestem zadowolony - po co zmieniać. Używam też wszystkich aut, które mam w ofercie (wychodzę z założenia, że jak ma się coś zepsuć, to lepiej niech to stanie się mi, niż nowemu nabywcy), a najbardziej lubiłem tego Volkswagena Polo Classic, ale się sprzedał. Na marginesie - 272 tys. km. ( kiedy go wystawiałem, miał najwyższy przebieg na Allegro wśród wszystkich Classików!) Kupił go ktoś z mojego sąsiedztwa i często ten samochód widuję w okolicy. I nawet jeszcze jeździ! I pewnie jeszcze długo pojeździ.
Jaki mam cel pisząc ten tekst? W zasadzie żaden, ponieważ wiem, że świata nie zmienię i większość ludzi poszukujących samochodu będzie się zawsze kierowała przebiegiem, jako pierwszym kryterium w wyborze. Do trzeźwo myślących - sprawdźcie dobrze przeszłość powypadkową, stan techniczny auta i wszystko inne, a na koncu patrzcie na przebieg! Przecież wszyscy wiemy w jakim kraju żyjemy i jak już pisałem - popyt wymusza podaż...
Duży przebieg nie znaczy, że auto jest złomem!
poniedziałek, 27 sierpnia 2012
Auto z zastawem skarbowym
Jakiś czas temu kupiliśmy na licytacji od syndyka masy upadłościowej Fiata Pandę. Upadająca firma nie była producentem gwoździ, czy imadeł, (firma informatyczna) więc samochodu nie eksploatowano w sposób ekstremalny, a co najważniejsze - jeździła nim moja znajoma, która o niego bardzo dbała. Przejechała nim około 100 tys. km. Panda była całkowicie bezwypadkowa - żaden element nie był lakierowany powtórnie. Podsumowując - bardzo ładny egzemplarz, w zasadzie bez wad. Po umyciu i posprzątaniu wewnątrz, auto wyglądało jak nowe. I to był pierwszy problem.
Pierwsi oglądający przybyli na miejsce z "Panem Kazimierzem". Pan Kazek, jak to na typowego eksperta przystało chodził wokół bez pojęcia, szukając rys i wgnieceń. Nie znalazł. Położył się więc i pukał w podłogę. Nic nie "wypukał". Na próżno też szukał we wnętrzu oznak zużycia. Pomyslałem sobie - sprzedane ;-). Zastanowiło mnie tylko, dlaczego na jego twarzy nie widzę oznak aprobaty, a jedynie narastajace zdenerwowanie.
- Otwórz pan maskę - wyburczał do mnie.
Otworzyłem i twarz "rzeczoznawcy" wyraźnie się rozjaśniła.
- Coś tu kombinowane było panie. Coś tu pan kręcisz - powiedział.
Zastanawiam się szybko, czy o czymś nie wiedziałem, czegoś nie dojrzałem... podchodzę do auta i widzę jego znalezisko. Co wyszukał pan Kazimierz? No to wpadłem! Zostałem zdemaskowany na oszustwie! Na jaw właśnie wyszły wszystkie moje krętactwa! Ekspert znalazł ... nową nakrętkę na amortyzatorze! W końcu mógł już wypluć z siebie całą historie Pandy, którą to układał sobie w głowie w trakcie drobiazgowej, fachowej kontroli. Na nic zdało się moje tłumaczenie, że niedawno zmieniono łożysko amortyzatora. On wiedział lepiej - na aucie nie ma rys, bo jest świeżo pomalowane, a dostało tak mocno, że amortyzator wyrwało. Zakończyłem na tym dyskusję z niezrównoważonym gościem, zamknąłem auto i poszedłem. On by nawet w salonie widział powypadkowe (choć nie twierdzę, że tam nie ma takich). W tym przypadku bardzo żałowałem, że kupcy nie byli np. z Koszalina, że nie przejechali się 600 kilometrów w jedną stronę na marne.
Drugi klient Fiata kupił. I to był drugi problem. Otóż w trakcie rejestracji nowego nabytku, pani w wydziale komunikacji poinformowała petenta, że auta mu nie zarejestruje, że został oszukany ponieważ na samochodzie ciąży zastaw skarbowy. Biedny kupiec prawie dostał zawału. Zadzwonił do mnie natychmiast. Poprosiłem go, żeby dał mi do telefonu panią z okienka i zacząłem jej mozolnie tłumaczyć, że samochód został kupiony od syndyka masy upadłościowej i na pojeździe wcześniej był taki zastaw, ale "zaświadczenie sędziego komisarza o nabyciu przedmiotu zastawu rejestrowego w postępowaniu upadłościowym", które ma przed sobą (kupujący otrzymał oryginał ode mnie) jest dokumentem, który zgodnie z prawem poświadcza o nieistnieniu zastawu na tym przedmiocie. To, że wpis jeszcze istnieje w rejestrze jest nieistotne. Zastaw sam się rozwiązał w momencie sprzedaży przez syndyka. Nic to nie dało. Naczelnik wydziału komunikacji też powiedział, że nie zarejestruje, bo "się świeci na czerwono" i się nie da.
Pojechałem więc do wydziału komunikacji w mieście, w którym kupiłem nieszczęsną Pandę. Pan naczelnik po moim wprowadzeniu skomentował krótko znajomość prawa przez urzędników i stwierdził, że taki samochód oni bez problemu rejestrują, bo na nim nie ma żadnego zastawu! Dowiedzialem się też, że na wykreślenie samochodu z rejestru tak, żeby nie "świecił się na czerwono" można czekać dłuuugo. Gonitwa po urzędach, wydziałach, syndykach i innych trwała ponad tydzień. Wszystkie zaświadczenia przesyłane do urzędu nie mającego zamiaru zarejestrować Pandy, były niewystarczające.
Swoją drogą - szkoda mi było tego przestraszonego kupca, któremu nieświadomy w jakim kraju żyjemy, zaserwowałem taką niespodziankę. Pan był przestraszony, ale chyba mi ufał. Podejrzewam jednak, że raczej nie spał w nocy zbyt dobrze.
W końcu od Jaśnie Łaskawego Naczelnika dostałem zapewnienie, że jak dostarczę zaświadczenie z urzędu skarbowego potwierdzające nieważność zastawu na Fiacie, Jego Majestat łaskawie pozwoli, by klientowi zarejestrowano samochód. Uff. Pani w skarbówce śmiała się, kiedy jej opowiedziałem po co przybywam i bez problemu wypisała mi pisemko z kolorowymi pieczątkami i podpisane niebieskim długopisem.
Po wydzwonienu setek minut, stracie wielu godzin, wypaleniu wielu litrów paliwa udało się załatwić coś, co gdyby Jaśnie Łaskawy Naczelnik poświęcił chwilę czasu na wyedukowanie się w przepisach, powinno zająć 10 minut. Gdyby ów Jaśnie Łaskawy zechciał zadzwonić do kogoś mądrzejszego od siebie - klient miałby bez najmniejszego stresu zarejestrowany samochód. Ale nie dało się bez tygodniowego załatwiania. Bo mu się "świecił na czerwono"...
Pierwsi oglądający przybyli na miejsce z "Panem Kazimierzem". Pan Kazek, jak to na typowego eksperta przystało chodził wokół bez pojęcia, szukając rys i wgnieceń. Nie znalazł. Położył się więc i pukał w podłogę. Nic nie "wypukał". Na próżno też szukał we wnętrzu oznak zużycia. Pomyslałem sobie - sprzedane ;-). Zastanowiło mnie tylko, dlaczego na jego twarzy nie widzę oznak aprobaty, a jedynie narastajace zdenerwowanie.
- Otwórz pan maskę - wyburczał do mnie.
Otworzyłem i twarz "rzeczoznawcy" wyraźnie się rozjaśniła.
- Coś tu kombinowane było panie. Coś tu pan kręcisz - powiedział.
Zastanawiam się szybko, czy o czymś nie wiedziałem, czegoś nie dojrzałem... podchodzę do auta i widzę jego znalezisko. Co wyszukał pan Kazimierz? No to wpadłem! Zostałem zdemaskowany na oszustwie! Na jaw właśnie wyszły wszystkie moje krętactwa! Ekspert znalazł ... nową nakrętkę na amortyzatorze! W końcu mógł już wypluć z siebie całą historie Pandy, którą to układał sobie w głowie w trakcie drobiazgowej, fachowej kontroli. Na nic zdało się moje tłumaczenie, że niedawno zmieniono łożysko amortyzatora. On wiedział lepiej - na aucie nie ma rys, bo jest świeżo pomalowane, a dostało tak mocno, że amortyzator wyrwało. Zakończyłem na tym dyskusję z niezrównoważonym gościem, zamknąłem auto i poszedłem. On by nawet w salonie widział powypadkowe (choć nie twierdzę, że tam nie ma takich). W tym przypadku bardzo żałowałem, że kupcy nie byli np. z Koszalina, że nie przejechali się 600 kilometrów w jedną stronę na marne.
Drugi klient Fiata kupił. I to był drugi problem. Otóż w trakcie rejestracji nowego nabytku, pani w wydziale komunikacji poinformowała petenta, że auta mu nie zarejestruje, że został oszukany ponieważ na samochodzie ciąży zastaw skarbowy. Biedny kupiec prawie dostał zawału. Zadzwonił do mnie natychmiast. Poprosiłem go, żeby dał mi do telefonu panią z okienka i zacząłem jej mozolnie tłumaczyć, że samochód został kupiony od syndyka masy upadłościowej i na pojeździe wcześniej był taki zastaw, ale "zaświadczenie sędziego komisarza o nabyciu przedmiotu zastawu rejestrowego w postępowaniu upadłościowym", które ma przed sobą (kupujący otrzymał oryginał ode mnie) jest dokumentem, który zgodnie z prawem poświadcza o nieistnieniu zastawu na tym przedmiocie. To, że wpis jeszcze istnieje w rejestrze jest nieistotne. Zastaw sam się rozwiązał w momencie sprzedaży przez syndyka. Nic to nie dało. Naczelnik wydziału komunikacji też powiedział, że nie zarejestruje, bo "się świeci na czerwono" i się nie da.
Pojechałem więc do wydziału komunikacji w mieście, w którym kupiłem nieszczęsną Pandę. Pan naczelnik po moim wprowadzeniu skomentował krótko znajomość prawa przez urzędników i stwierdził, że taki samochód oni bez problemu rejestrują, bo na nim nie ma żadnego zastawu! Dowiedzialem się też, że na wykreślenie samochodu z rejestru tak, żeby nie "świecił się na czerwono" można czekać dłuuugo. Gonitwa po urzędach, wydziałach, syndykach i innych trwała ponad tydzień. Wszystkie zaświadczenia przesyłane do urzędu nie mającego zamiaru zarejestrować Pandy, były niewystarczające.
Swoją drogą - szkoda mi było tego przestraszonego kupca, któremu nieświadomy w jakim kraju żyjemy, zaserwowałem taką niespodziankę. Pan był przestraszony, ale chyba mi ufał. Podejrzewam jednak, że raczej nie spał w nocy zbyt dobrze.
W końcu od Jaśnie Łaskawego Naczelnika dostałem zapewnienie, że jak dostarczę zaświadczenie z urzędu skarbowego potwierdzające nieważność zastawu na Fiacie, Jego Majestat łaskawie pozwoli, by klientowi zarejestrowano samochód. Uff. Pani w skarbówce śmiała się, kiedy jej opowiedziałem po co przybywam i bez problemu wypisała mi pisemko z kolorowymi pieczątkami i podpisane niebieskim długopisem.
Po wydzwonienu setek minut, stracie wielu godzin, wypaleniu wielu litrów paliwa udało się załatwić coś, co gdyby Jaśnie Łaskawy Naczelnik poświęcił chwilę czasu na wyedukowanie się w przepisach, powinno zająć 10 minut. Gdyby ów Jaśnie Łaskawy zechciał zadzwonić do kogoś mądrzejszego od siebie - klient miałby bez najmniejszego stresu zarejestrowany samochód. Ale nie dało się bez tygodniowego załatwiania. Bo mu się "świecił na czerwono"...
sobota, 25 sierpnia 2012
Życzę wszystkim miłego weekendu :-)
Witam Was! Dzisiaj krótko:
Z racji tego, że nastał weekend chciałem wszystkim życzyć ładnej pogody, wyjeżdżającym gdzieś dalej - bezpiecznej drogi (właściwie to nasze polskie szerokie, kilkupasmowe, bezpłatne, nowe autostrady i drogi ekspresowe łączące wszystkie większe miasta są niesamowicie bezpieczne, więc to życzenie to tylko formalność). Życzę jeszcze, żeby lewy pas (na naszych polskich szerokich, kilkupasmowych, bezpłatnych, nowych autostradach i drogach ekspresowych łączących wszystkie większe miasta) innym użytkownikom dróg, a także Wam służył do wyprzedania, a nie do przyglądania się krajobrazom z lewej i kierowcom z prawej strony.
Wybierającym się w weekend na giełdy składam serdeczne życzenia szczęścia i pomyślności w losowaniu i przede wszystkim niedługich kolejek po kiełbasę z grilla (to jest chyba jedyny sens istnienia tegoż miejsca).
P.S.
Nie mogę obiecać, że w weekend uda mi się coś sensownego napisać, ale zaglądajcie. Pomysłów i tematów jest chyba nieskończona ilość. A że w ciekawym kraju przyszło nam żyć, nie trzeba używać fikcji literackiej...
Z racji tego, że nastał weekend chciałem wszystkim życzyć ładnej pogody, wyjeżdżającym gdzieś dalej - bezpiecznej drogi (właściwie to nasze polskie szerokie, kilkupasmowe, bezpłatne, nowe autostrady i drogi ekspresowe łączące wszystkie większe miasta są niesamowicie bezpieczne, więc to życzenie to tylko formalność). Życzę jeszcze, żeby lewy pas (na naszych polskich szerokich, kilkupasmowych, bezpłatnych, nowych autostradach i drogach ekspresowych łączących wszystkie większe miasta) innym użytkownikom dróg, a także Wam służył do wyprzedania, a nie do przyglądania się krajobrazom z lewej i kierowcom z prawej strony.
Wybierającym się w weekend na giełdy składam serdeczne życzenia szczęścia i pomyślności w losowaniu i przede wszystkim niedługich kolejek po kiełbasę z grilla (to jest chyba jedyny sens istnienia tegoż miejsca).
P.S.
Nie mogę obiecać, że w weekend uda mi się coś sensownego napisać, ale zaglądajcie. Pomysłów i tematów jest chyba nieskończona ilość. A że w ciekawym kraju przyszło nam żyć, nie trzeba używać fikcji literackiej...
piątek, 24 sierpnia 2012
Jak czasami "picuję" auta. Ciąg dalszy
Jak pisałem już we wcześniejszym wpisie - zdecydowałem z Cordobą coś w końcu zrobić. Na lakiernika budżet się skończył dawno, więc musiałem polegać na sobie. Umyłem ją więc, zaparkowałem w moim własnym "warsztacie", okleiłem dokładnie taśmą maskujacą i zabralem się za polerowanie. Niektóre elementy trzeba było odświeżyć papierem ściernym "2500", ale większość wystarczyło dwukrotnie przepolerować maszyną polerską i pastą Menzerna fg500. Nastepnie pasta 2500 i wykończeniowa 3000. Końcowe zabezpieczenie lakieru sealantem Rejex i efekt - myślę, że w porównaniu do stanu samochodu ze zdjęć robionych zimą - zadowalający.
Tutaj widać jak było przed:
a tu po "makijażu":
wprawne oko zauważy, że listwa zderzaka jest już jednolita, nie ma rys. To da się zrobić farbą strukturalną do zderzaków Boll ;-)
Teraz widok z profilu - przed:
i po:
Drugi bok:
Jeszcze przód:
Etap II:
Całość kosztowała mnie dużo pracy, ale samochód udało mi się sprzedać w ciągu kilku dni. Kupił go ktoś, kto został przeze mnie poinformowany o stanie i przeszłości samochodu i jestem pewien, że jest zadowolony z użytkowania. Ja zdążyłem przejechać tym autem jakies 2 tysiące kilometrów i nie miałem z nim zadnych problemów, więc myślę, że nowy nabywca nie narzeka.
Znalazłem jeszcze jakieś zdjęcie zrobione w trakcie prac "konserwatorskich" ;-)
Tutaj widać jak było przed:
a tu po "makijażu":
wprawne oko zauważy, że listwa zderzaka jest już jednolita, nie ma rys. To da się zrobić farbą strukturalną do zderzaków Boll ;-)
Teraz widok z profilu - przed:
i po:
Drugi bok:
Jeszcze przód:
Etap II:
Całość kosztowała mnie dużo pracy, ale samochód udało mi się sprzedać w ciągu kilku dni. Kupił go ktoś, kto został przeze mnie poinformowany o stanie i przeszłości samochodu i jestem pewien, że jest zadowolony z użytkowania. Ja zdążyłem przejechać tym autem jakies 2 tysiące kilometrów i nie miałem z nim zadnych problemów, więc myślę, że nowy nabywca nie narzeka.
Znalazłem jeszcze jakieś zdjęcie zrobione w trakcie prac "konserwatorskich" ;-)
Spostrzegawczy Czytelnik zauważy też, że gdzieś się zgubiły felgi aluminiowe ze zdjęć "z podwórka". Uznałem, że nie pasują do Cordoby z 2001 roku i powędrowały na ten samochód:
czwartek, 23 sierpnia 2012
Jak czasami "picuję" auta.
Dzisiaj małe fotostory. Żeby nie było, że samochodów nie picuję - znalazłem na komputerze zdjęcia Seata Cordoby. Kupiliśmy ten samochód kilka miesięcy temu. Auto stało ponad rok. Było tylko przepalane raz na jakiś czas. Stan wizualny - opłakany.
Zdjęcie zrobione na podwórku u właściciela.
Zdecydowałem się jechać nim osobiście po zakupie. Z racji tego, że cały układ wydechowy zdążył zniknąć w czasie "leżakowania", a przegląd techniczny był nieaktualny, pozostało tylko trzymać kciuki, żebym przez 50 kilometrów nie spotkał na swojej drodze żadnego radiowozu. Dojechałem bez utraty dowodu, ale z problemami ze słuchem. U mechanika Seat dostał cały nowy układ wydechowy (nie z ASO, tylko z ASMETU), nowe przewody zapłonowe NGK, nowe wtryskiwacze gazu, używaną sondę lambda, zrobiono z hamulcami. Przed przeglądem kupiłem jeszcze nowy halogen i reflektor. Auto było technicznie sprawne, ale nie wyglądało...
Jak widać Seat miał wcześniej stłuczkę - nie pierwszą zresztą. Płakać się chciało, jak na niego patrzyłem. Budżet przeznaczony na to auto powoli się wyczerpywał i robiło się ciasno.
I jeszcze jedna strona - dla pełnego obrazu:
Po powierzchownym umyciu karoserii i porządnym wypraniu wnętrza zamieściliśmy ogłoszenie o sprzedaży. Nie przejąłem się zbytnio wyglądem zewnętrznym - na dwóch pierwszych zdjęciach w linku cordoba po umyciu.
Cena bardzo niska - dla porównania dodam, że kilkaset złotych taniej na Otomoto była taka Cordoba ze zmasakrowanym bokiem (widok z lotu ptaka - banan).
Rozdzwoniły się telefony i każda rozmowa kończyła się natychmiast po moim stwierdzeniu, że samochód nie jest bezwypadkowy! Dodam, że auto wystawiałem około 40 procent taniej, niż egzemplarze typu "igła" (hehe, ależ ja lubię to określenie). Kilka osób przyszło popatrzeć, ale zaraz jak tylko wskazywałem gdzie samochód był malowany - każdy stwierdzał: "zadzwonimy do pana". Było też kilku moich ulubionych klientów, którzy wybrali sobie mnie i mój samochód jako jeden z przystanków na drodze do zmotoryzowania.
Jeden pan kilkakrotnie dzwonił z Lublina i upierał się, ze on chce to auto. Człowiek czasem wie intuicyjnie, że słuchacz go zupełnie nie rozumie i tak było w tym przypadku - pan chciał kupić swój wymarzony obraz "okazyjnej, taniej, ślicznej, krajowej, idealnej, zagazowanej, żółtej Cordoby". Nie docierało do niego, że okazje zdarzają się w marketach RTV i to w liczbie 1 sztuka na cały asortyment. W końcu zrobiłem mu zdjęcia "brzydkich miejsc" w bardzo dużym powiększeniu (sam bym się wystraszył, tak to wyglądało) i mój "telefoniczny przyjaciel" dał sobie spokój. Nawet mi nie podziękował za zaoszczędzenie mu czasu i pieniędzy za drogę!
Ogłoszenie się skończyło, a smutny Seat stał dalej. I na dodatek kuna zdążyła mi przegryźć jeden z nowych przewodów zapłonowych!!! Że też wredne zwierze nie wybrało sobie auta sąsiadki, która parkuje na dwóch, czasem trzech miejscach, a na moje stwierdzenie żeby stawała inaczej wycharczała mi kiedyś: "spi***alaj"!!!
Dojrzałem więc do decyzji, żeby zabrać się za ten nieszczęsny samochód i w końcu go sprzedać.
CIĄG DALSZY --> TUTAJ <--
Zdjęcie zrobione na podwórku u właściciela.
Zdecydowałem się jechać nim osobiście po zakupie. Z racji tego, że cały układ wydechowy zdążył zniknąć w czasie "leżakowania", a przegląd techniczny był nieaktualny, pozostało tylko trzymać kciuki, żebym przez 50 kilometrów nie spotkał na swojej drodze żadnego radiowozu. Dojechałem bez utraty dowodu, ale z problemami ze słuchem. U mechanika Seat dostał cały nowy układ wydechowy (nie z ASO, tylko z ASMETU), nowe przewody zapłonowe NGK, nowe wtryskiwacze gazu, używaną sondę lambda, zrobiono z hamulcami. Przed przeglądem kupiłem jeszcze nowy halogen i reflektor. Auto było technicznie sprawne, ale nie wyglądało...
Jak widać Seat miał wcześniej stłuczkę - nie pierwszą zresztą. Płakać się chciało, jak na niego patrzyłem. Budżet przeznaczony na to auto powoli się wyczerpywał i robiło się ciasno.
I jeszcze jedna strona - dla pełnego obrazu:
Po powierzchownym umyciu karoserii i porządnym wypraniu wnętrza zamieściliśmy ogłoszenie o sprzedaży. Nie przejąłem się zbytnio wyglądem zewnętrznym - na dwóch pierwszych zdjęciach w linku cordoba po umyciu.
Cena bardzo niska - dla porównania dodam, że kilkaset złotych taniej na Otomoto była taka Cordoba ze zmasakrowanym bokiem (widok z lotu ptaka - banan).
Rozdzwoniły się telefony i każda rozmowa kończyła się natychmiast po moim stwierdzeniu, że samochód nie jest bezwypadkowy! Dodam, że auto wystawiałem około 40 procent taniej, niż egzemplarze typu "igła" (hehe, ależ ja lubię to określenie). Kilka osób przyszło popatrzeć, ale zaraz jak tylko wskazywałem gdzie samochód był malowany - każdy stwierdzał: "zadzwonimy do pana". Było też kilku moich ulubionych klientów, którzy wybrali sobie mnie i mój samochód jako jeden z przystanków na drodze do zmotoryzowania.
Jeden pan kilkakrotnie dzwonił z Lublina i upierał się, ze on chce to auto. Człowiek czasem wie intuicyjnie, że słuchacz go zupełnie nie rozumie i tak było w tym przypadku - pan chciał kupić swój wymarzony obraz "okazyjnej, taniej, ślicznej, krajowej, idealnej, zagazowanej, żółtej Cordoby". Nie docierało do niego, że okazje zdarzają się w marketach RTV i to w liczbie 1 sztuka na cały asortyment. W końcu zrobiłem mu zdjęcia "brzydkich miejsc" w bardzo dużym powiększeniu (sam bym się wystraszył, tak to wyglądało) i mój "telefoniczny przyjaciel" dał sobie spokój. Nawet mi nie podziękował za zaoszczędzenie mu czasu i pieniędzy za drogę!
Ogłoszenie się skończyło, a smutny Seat stał dalej. I na dodatek kuna zdążyła mi przegryźć jeden z nowych przewodów zapłonowych!!! Że też wredne zwierze nie wybrało sobie auta sąsiadki, która parkuje na dwóch, czasem trzech miejscach, a na moje stwierdzenie żeby stawała inaczej wycharczała mi kiedyś: "spi***alaj"!!!
Dojrzałem więc do decyzji, żeby zabrać się za ten nieszczęsny samochód i w końcu go sprzedać.
CIĄG DALSZY --> TUTAJ <--
środa, 22 sierpnia 2012
Informacja techniczna ;-)
W związku z otrzymanymi informacjami dotyczącymi męczącego dla oczu wyglądu strony, niniejszym informuje się, że w dniu 22.08.2012 w chwilach wolnych od innych zajęć trwały będą prace konserwatorskie, których celem będzie uzyskanie takiej kolorystyki, by bloga czytało się przyjemnie. W zaistniałej sytuacji kolory mogą momentami powodować niechęć, mdłości i obrzydzenie, za co serdecznie przepraszamy. Z racji "nieznania się" zbytnio na kwestiach związanych z tworzeniem tego typu rzeczy - efekty mogą być różne, z tragicznymi włącznie. Osoby życzliwe proszę o dodawanie komentarzy i sugestii pod postem technicznym, czyli tym właśnie. Każdy komentarz zostanie przeczytany i wzięty pod uwagę.
Za niedogodności przepraszamy!
Prace mogą potrwać do późnych godzin nocnych.
Za ewentualne róże i kokardki też oczywiście przepraszamy! (Mogą się pojawić przez przypadek)
podpisano:
Jednoosobowy zespół redakcyjny bloga skup-aut-bielsko.pl
Dodano o 22:20
Dziwny wygląd bloga może występować jeszcze jakiś czas. Trochę poległem na tych zmianach ...
Za niedogodności przepraszamy!
Prace mogą potrwać do późnych godzin nocnych.
Za ewentualne róże i kokardki też oczywiście przepraszamy! (Mogą się pojawić przez przypadek)
podpisano:
Jednoosobowy zespół redakcyjny bloga skup-aut-bielsko.pl
Dodano o 22:20
Dziwny wygląd bloga może występować jeszcze jakiś czas. Trochę poległem na tych zmianach ...
wtorek, 21 sierpnia 2012
"Piękne" Mondeo z gazem. Nie od handlarza!
Handlarze kłamią - opowiadają jaki to samochód jest piękny i "bez wkładu finansowego", a na miejscu okazuje się, że oglądamy kupę złomu i straciliśmy tylko czas i paliwo. Jak kupować auto, to tylko od prywatnego właściciela - on prawdę ZAWSZE powie. Jak jest coś nie tak, to usłyszymy to już przez telefon. Takie auto od właściciela jest zadbane, czyste i ładne. "Od handlarzy nie kupuję..." - słyszę często w słuchawce, zanim pojawi się sygnał przerwanego połączenia. Takie jest powszechne myślenie. Jest w tym dużo racji, zgodzę się, ale żeby otworzyć niektórym Czytelnikom oczy, zamieszczę kilka przykładów z życia mojego wziętych. Dzisiaj jeden. Najświeższy.
Wczoraj wieczorem odebrałem telefon od miłego pana, który chciał szybko sprzedać swoje Mondeo z 1999 roku. Z zasady wystrzegam się starszych Fordów Mondeo, a Escortów wszystkich, ale głos w słuchawce przekonał mnie jakoś do tego egzemplarza - srebrny, kilka lat w jednych rękach, gaz sekwencyjny na gwarancji, wersja Ghia, w wyposażeniu klimatyzacja i alufelgi... Zapewnienie sprzedającego:
- Z autem nic nie trzeba robić, jedynie przedni zderzak jest pęknięty - do sklejenia. Cena auta - 2500zł, jak najbardziej do negocjacji.
Myślę sobie, że trzeba zaryzykować, bo może będzie się dało coś zarobić...
Dzisiaj rano pojechałem. Na umówionym parkingu, niedaleko miejsca pracy właściciela znalazłem wolne miejsce. Koło mnie zaparkowany był jakiś Ford, raczej coś co kiedyś było Fordem - też dziwnym trafem Mondeo, to znaczy kiedyś to było chyba Mondeo... Pomyślałem sobie, że to niemożliwe, bo przecież tamten jest ładny i ma tylko zderzak do sklejenia. Ten co prawda też ma zderzak zniszczony, ale powiązany sznurkiem i taśmą, w tysiącu kawałków nie rokował na jakąkolwiek naprawę. A tak nawiasem mówiąc, w tym zaparkowanym nieopodal aucie zderzak był raczej najładniejszym elementem. Niee, to nie ten.
Zadzwoniłem do sprzedajacego i poinformowałem, że jestem na miejscu. Została chwila czasu do spotkania, więc obejrzałem wrak stojacy obok. Tak na szybko - progów brak zarówno z prawej, jak i z lewej strony, błotniki tylne zjedzone przez rdzę, felgi aluminiowe - każda inna, szczeliny rozchodzą się o kilka centymetrów, w środku obora... jak ktoś tym może jeździć? Na tylnym siedzeniu fotelik... Jak ktoś tym czymś może wozić dziecko? Ale to nie moja sprawa...
Pan sprzedający idzie!
Pan sprzedający idzie w stronę tego czegoś...
Pan sprzedający otwiera to coś...
O k%^&*a!
Podchodzę więc, witam się i pytam, czy auta nie pomylił. On zaskoczony stwierdza, że to ten samochód.
- Ale pan mówił, że tu tylko zderzak... a nie... wszystko...
- Jakie wszystko? Co się tu nie podoba? Przeciez ładny jest!
- Ale zgnite wszystko, aż się boję położyć i podłogę obejrzeć...
Pan już wyraźnie wściekły wycedził:
- Podłoga zdrowa!!!
Siły mi odebrało, więc odpowiedziałem tylko, że skoro taki ładny, to proszę sobie go szanować.
Niestety - nasze ryzyko - dojeżdżamy gratis i klient nie płaci jeśli do transakcji z jakichś przyczyn nie dojdzie. Nawet jeśli tą przyczyną jest zrobienie nas w ch**a!
Takie właśnie bywają auta od osób prywatnych. Pewnie pan od mondeo zadzwoni do jakiejś naszej konkurencji, naopowiada bajek o stanie samochodu i ... w końcu oberwie.
Ale może być i tak, że ktoś kupi ten wrak, "zapiankuje" dziury, zaleje konserwacją, wypicuje resztę i będzie w ogłoszeniu kolejna "Igła po dziadku, nic nie stuka nic nie puka, bez wkładu finansowego..." lub podobny bełkot...
Dzisiejszy wpis trochę nudny, ale zamieściłem go po to, by każdy Czytelnik zdał sobie sprawę, że taki zawód nie jest wcale łatwy i pieniądze nie leżą na drodze. To była wycieczka na 60 km, ale nie pierwsza taka i nie ostatnia. Kiedyś w cyklu "nudnego dziennika" napiszę o wyprawie po Alfę GTV - też od prywatnego właściciela ;-)
Wczoraj wieczorem odebrałem telefon od miłego pana, który chciał szybko sprzedać swoje Mondeo z 1999 roku. Z zasady wystrzegam się starszych Fordów Mondeo, a Escortów wszystkich, ale głos w słuchawce przekonał mnie jakoś do tego egzemplarza - srebrny, kilka lat w jednych rękach, gaz sekwencyjny na gwarancji, wersja Ghia, w wyposażeniu klimatyzacja i alufelgi... Zapewnienie sprzedającego:
- Z autem nic nie trzeba robić, jedynie przedni zderzak jest pęknięty - do sklejenia. Cena auta - 2500zł, jak najbardziej do negocjacji.
Myślę sobie, że trzeba zaryzykować, bo może będzie się dało coś zarobić...
Dzisiaj rano pojechałem. Na umówionym parkingu, niedaleko miejsca pracy właściciela znalazłem wolne miejsce. Koło mnie zaparkowany był jakiś Ford, raczej coś co kiedyś było Fordem - też dziwnym trafem Mondeo, to znaczy kiedyś to było chyba Mondeo... Pomyślałem sobie, że to niemożliwe, bo przecież tamten jest ładny i ma tylko zderzak do sklejenia. Ten co prawda też ma zderzak zniszczony, ale powiązany sznurkiem i taśmą, w tysiącu kawałków nie rokował na jakąkolwiek naprawę. A tak nawiasem mówiąc, w tym zaparkowanym nieopodal aucie zderzak był raczej najładniejszym elementem. Niee, to nie ten.
Zadzwoniłem do sprzedajacego i poinformowałem, że jestem na miejscu. Została chwila czasu do spotkania, więc obejrzałem wrak stojacy obok. Tak na szybko - progów brak zarówno z prawej, jak i z lewej strony, błotniki tylne zjedzone przez rdzę, felgi aluminiowe - każda inna, szczeliny rozchodzą się o kilka centymetrów, w środku obora... jak ktoś tym może jeździć? Na tylnym siedzeniu fotelik... Jak ktoś tym czymś może wozić dziecko? Ale to nie moja sprawa...
Pan sprzedający idzie!
Pan sprzedający idzie w stronę tego czegoś...
Pan sprzedający otwiera to coś...
O k%^&*a!
Podchodzę więc, witam się i pytam, czy auta nie pomylił. On zaskoczony stwierdza, że to ten samochód.
- Ale pan mówił, że tu tylko zderzak... a nie... wszystko...
- Jakie wszystko? Co się tu nie podoba? Przeciez ładny jest!
- Ale zgnite wszystko, aż się boję położyć i podłogę obejrzeć...
Pan już wyraźnie wściekły wycedził:
- Podłoga zdrowa!!!
Siły mi odebrało, więc odpowiedziałem tylko, że skoro taki ładny, to proszę sobie go szanować.
Niestety - nasze ryzyko - dojeżdżamy gratis i klient nie płaci jeśli do transakcji z jakichś przyczyn nie dojdzie. Nawet jeśli tą przyczyną jest zrobienie nas w ch**a!
Takie właśnie bywają auta od osób prywatnych. Pewnie pan od mondeo zadzwoni do jakiejś naszej konkurencji, naopowiada bajek o stanie samochodu i ... w końcu oberwie.
Ale może być i tak, że ktoś kupi ten wrak, "zapiankuje" dziury, zaleje konserwacją, wypicuje resztę i będzie w ogłoszeniu kolejna "Igła po dziadku, nic nie stuka nic nie puka, bez wkładu finansowego..." lub podobny bełkot...
Dzisiejszy wpis trochę nudny, ale zamieściłem go po to, by każdy Czytelnik zdał sobie sprawę, że taki zawód nie jest wcale łatwy i pieniądze nie leżą na drodze. To była wycieczka na 60 km, ale nie pierwsza taka i nie ostatnia. Kiedyś w cyklu "nudnego dziennika" napiszę o wyprawie po Alfę GTV - też od prywatnego właściciela ;-)
poniedziałek, 20 sierpnia 2012
Rodzaje kupców (Część 5)
Dzisiaj o kupcu "zielonym, ale z Panem Kazkiem", a dokładnie o Panu Kazku.
Kim jest "kupiec zielony"?
Jest to osoba, która o samochodach nie ma pojęcia. Auto jest dla tego kogoś przedmiotem, który chciałby mieć, ale z racji tego, że wie z internetu, a przede wszystkim z doświadczenia, że na samochodzie można nieźle wtopić, prosi o pomoc sąsiada, znajomego - "Pana Kazka".
Kim zatem jest ów Pan Kazek?
Czasem jest on mechanikiem i bywa tak, że zdaje sobie sprawę, iż auto za 2-3 tys. zł. nigdy nie będzie miało parametrów nowego. Wtedy oględziny przebiegają w miłej atmosferze. Pan Kazimierz - Mechanik wylicza "Zielonemu", co trzeba naprawić, a czego nie. "Zielony" stoi z pytającym wzrokiem i liczy na to, że mechanik zdecyduje z niego. Nawet jeżeli samochodu finalnie nie kupią, nie mam poczucia straconego czasu. Chłodna kalkulacja wskazuje, by poszukać czegoś innego i jak najbardziej to rozumiem.
Często jednak "Pan Kazek" to sąsiad, który z powodzeniem zamontował sobie światła diodowe do jazdy dziennej lub spoiler na tylną klapę, albo na pytanie: "czemu nie dmucha?" odpowiedział "filtr pyłkowy wymienić" i zaczęło dmuchać - więc znawca! Taki "Ekspert" jedzie oglądać pod presją. Nie może pozwolić na damaskację! Ma minę cwaniaka, podchodzi kpiarsko do mnie i pierwsze pytanie najczęściej brzmi: "powiedz pan lepiej od razu, co tu było bite, bo szkoda czasu". Zazwyczaj także wskazuje jako szpachlowane te elementy, które mają powłoke fabryczną i nikt ich nie dotykał. Dla niego milimetrowa różnica szczelin w dwudziestoletnim samochodzie, to ewidentny dowód na to, że auto z kilku spawane. Następne argumenty to zazwyczaj - sprzęgło do wymiany, bo nisko łapie (wtedy muszę odejść na bok żeby nie parsknąć śmiechem "Rzeczoznawcy" w twarz), silnik do remontu - często bez argumentów potwierdzających - po prostu "bo tak". Nigdy nie dochodzi do sfinalizowania transakcji. Kiedy już Brygada odjedzie. to pewnie w samochodzie "Laicy" dziękują "Ekspertom" za wyratowanie od wtopy, a Eksperci podnoszą dumnie głowę, a w duchu zastanawiają się, czy aby na 100 procent to auto było złe. "Pan Kazek" jeszcze nie wie, że będzie musiał jechać radzić jeszcze kilkanaście razy. Nie wie też, że najprawdopodobniej doradzi "Zielonym" największego "złoma", bo po prostu będzie już miał dosyć ciągłych wycieczek.
A ja mam świadomość, że straciłem godzinę na idiotyczną rozmowę z idiotą.
Kim jest "kupiec zielony"?
Jest to osoba, która o samochodach nie ma pojęcia. Auto jest dla tego kogoś przedmiotem, który chciałby mieć, ale z racji tego, że wie z internetu, a przede wszystkim z doświadczenia, że na samochodzie można nieźle wtopić, prosi o pomoc sąsiada, znajomego - "Pana Kazka".
Kim zatem jest ów Pan Kazek?
Czasem jest on mechanikiem i bywa tak, że zdaje sobie sprawę, iż auto za 2-3 tys. zł. nigdy nie będzie miało parametrów nowego. Wtedy oględziny przebiegają w miłej atmosferze. Pan Kazimierz - Mechanik wylicza "Zielonemu", co trzeba naprawić, a czego nie. "Zielony" stoi z pytającym wzrokiem i liczy na to, że mechanik zdecyduje z niego. Nawet jeżeli samochodu finalnie nie kupią, nie mam poczucia straconego czasu. Chłodna kalkulacja wskazuje, by poszukać czegoś innego i jak najbardziej to rozumiem.
Często jednak "Pan Kazek" to sąsiad, który z powodzeniem zamontował sobie światła diodowe do jazdy dziennej lub spoiler na tylną klapę, albo na pytanie: "czemu nie dmucha?" odpowiedział "filtr pyłkowy wymienić" i zaczęło dmuchać - więc znawca! Taki "Ekspert" jedzie oglądać pod presją. Nie może pozwolić na damaskację! Ma minę cwaniaka, podchodzi kpiarsko do mnie i pierwsze pytanie najczęściej brzmi: "powiedz pan lepiej od razu, co tu było bite, bo szkoda czasu". Zazwyczaj także wskazuje jako szpachlowane te elementy, które mają powłoke fabryczną i nikt ich nie dotykał. Dla niego milimetrowa różnica szczelin w dwudziestoletnim samochodzie, to ewidentny dowód na to, że auto z kilku spawane. Następne argumenty to zazwyczaj - sprzęgło do wymiany, bo nisko łapie (wtedy muszę odejść na bok żeby nie parsknąć śmiechem "Rzeczoznawcy" w twarz), silnik do remontu - często bez argumentów potwierdzających - po prostu "bo tak". Nigdy nie dochodzi do sfinalizowania transakcji. Kiedy już Brygada odjedzie. to pewnie w samochodzie "Laicy" dziękują "Ekspertom" za wyratowanie od wtopy, a Eksperci podnoszą dumnie głowę, a w duchu zastanawiają się, czy aby na 100 procent to auto było złe. "Pan Kazek" jeszcze nie wie, że będzie musiał jechać radzić jeszcze kilkanaście razy. Nie wie też, że najprawdopodobniej doradzi "Zielonym" największego "złoma", bo po prostu będzie już miał dosyć ciągłych wycieczek.
A ja mam świadomość, że straciłem godzinę na idiotyczną rozmowę z idiotą.
Przykład sprzed kilku tygodni - Renault Kangoo -
w ogłoszeniu na Otomoto wyraźnie napisane - "progi do wymiany", przez
telefon każdemu tłumaczę, że progi uległy biodegradacji i zostały z nich
tylko fragmenty. Przy samochodzie ewentualni kupcy i "pan Kazimierz".
Byli tam minutę zanim zdążyłem dojść. Patrzę na bruk obok auta, a tam
leży w proszku i we fragmentach to, co z tych progów ostało się jeszcze
na aucie, a pan "mechanik" leży i drapie dalej, i targa, i wyrywa, i
mruczy pod nosem: "ale zgnite te progi". Nie namyślając się więc długo
podchodzę do punto, którym przyjechali (uff jak cudownie - punto!) kładę
się i zaczynam drapać zgniliznę pod ich bolidem. Biegną w moją stronę
wszyscy i wrzeszczą:
- Co pan robisz?! Zwariowałeś Pan?!
Moja odpowiedź:
-Ale zgnite te progi macie... Jak to co robię? To samo!
Scena jak w "Dniu Świra". Jak łatwo się domyślić - do transakcji nie doszło. Ubaw mieli za to ci, którzy zdarzenie widzieli.
Reasumując - dzisiaj opisałem "pana Kazka eksperta". Tematu oczywiście nie wyczerpałem.
Dla tych którzy irytują się, że podaję same negatywne przykłady, dla
tych, którzy pomyślą, że wylewam tu swoje frustracje - zamieszczam tu
tylko wycinki z życia - te ciekawsze. Świat wcale taki nie jest! Jaki
byłby sens pisania tekstów typu - dzisiaj przyjechał pan "x" i obejrzał
auto "y", po wytknięciu kilku mankamentów transakcja zakończyła się
sukcesem i pan "x" kupił auto "y"?
sobota, 11 sierpnia 2012
Ogłoszenia trochę inne (2)
Wrzucę jeszcze treść ogłoszenia, które podobnie jak to z Hondy miało na celu zawęzić liczbę dzwoniących. I jaki efekt? Jeden telefon od zainteresowanego i w drugi dzień emisji ogłoszenia BMW pojechało...
Nie wiem, czy ktoś przebrnie przez lekturę. Długie trochę.
BMW 325td**KLIMA DZIAŁA**ALU16 PIĘKNA**
Witam!
Mam do sprzedania bardzo ładne BMW E36 325 td
Samochód mimo swoich lat nie miał jeszcze okazji wpaść pod TIRa, więc nie jest zespawany z kilku innych Beemek. Wszystkie szczeliny ma równe i o dziwo, NIE JEST ZGNITY!
Progi były wymienione 2 lata temu. Nie mają dziur, ale można je zakonserwować, żeby wytrzymały jeszcze parę lat. Podłużnice nie ruszane, podłoga bagażnika nie ruszana. Samochód ma już kilkanaście lat, więc kilka małych ognisk korozji można znaleźć, ale proszę mi wierzyć - większość młodszych rocznikowo E36 wygląda o wiele gorzej.
Na samochodzie jest jeszcze wiele elementów z fabrycznym lakierem! M.in. dach, maska, pokrywa bagażnika (pomierzę w wolnej chwili miernikiem całe auto, to opiszę dokładnie).
Auto nigdy nie brało udziału w driftach, ani w żadnych wyścigach - dyfer cichy, w bardzo dobrym stanie.
Zawieszenie nie wymaga naprawy, nie stuka. Samochodu nigdzie nie ściąga podczas jazdy, kierownica jest równo ustawiona.
RZECZ NIESPOTYKANA - w bagażniku jest komplet oryginalnych narzędzi bmw (brakuje tylko śrubokręta)
SPRAWNA KLIMATYZACJA - chłodzi bardzo wydajnie i NIE JEST DO NABICIA, jak w większości sprzedawanych aut!
Samochód sprzedaję na oryginalnych 16 calowych alufelgach BMW
Dodatkowo dokładam komplet kół zimowych na felgach stalowych oraz jeśli cena będzie w miarę satysfakcjonująca - dołożę sportowe sprężyny, które zostały mi z E36 coupe (nie wiem czy pasują, ale myślę, że powinny). A jeśli cena będzie bardzo satysfakcjonująca - dorzucam czarny kij bejsbolowy, który znalazłem w bagażniku, więc pewnie wchodził w skład wyposażenia fabrycznego.
Z racji wieku samochodu - ma on kilka wad:
1. Nie działa przednia szyba w drzwiach pasażera
2. Trzeba zrobić ręczny hamulec
3. Przetarte siedzisko fotela kierowcy i pęknięcie na szwie w kanapie tylnej(normalne w każdym e36 z tym rodzajem tapicerki)
4. Pęknięcie od kamienia na przedniej szybie (SZYBA ORYGINALNA - NIE WYMIENIAM!)
5. Piszczy trochę pasek napędu alternatora.
6. NIEWIELKIE ogniska korozji (jak już wcześniej wspomniałem)
7. Pewnie coś się jeszcze znajdzie, ale najnormalniej w świecie nie pamiętam (NIE UKRYWAM NIC)
Proszę o uważne czytanie ogłoszenia.
Proszę o niepytanie ile auto spala - już spieszę udzielić odpowiedzi:
- na trasie 2 litry
- w mieście 3 titry
A NA ILE KILOMETRÓW SPALA POWYŻSZE LITRY MOŻNA SOBIE ODPOWIEDZIEĆ WE WŁASNYM ZAKRESIE. PEŁNA DOWOLNOŚĆ.
Jeśli masz zamiar zadzwonić i zapytać, czy sprzedam za 2 tysiące - zaoszczędzę Ci pieniędzy na telefon i odpowiadam TUTAJ - NIE.
Jeśli chcesz dzwonić po 20:00 - nie odbieram ! Ja też chcę żyć i mieć chwilę dla rodziny.
Jeśli chcesz pisać smsa - jak wyżej - zaoszczędzę Ci ... PLN (tutaj stawka operatora Twojej sieci). NIE ODPISUJĘ NA SMSY !!! - mam małe przyciski w telefonie i używam go do dzwonienia, nie do pisania!
Dzwonisz z zastrzeżonego numeru? Jak się boisz ujawnić swój nr , to ja się boję odebrać.
A tak na poważnie - SPRZEDAJĘ CAŁKIEM DOBRY I EKONOMICZNY SAMOCHÓD ZA NIEWIELKIE PIENIĄDZE!
Kupujący zwolniony jest z podatku PCC.
ZAPRASZAM:
- ludzi wiedzących, że samochód używany, to samochód używany i ma ślady tego "używania".
- każdego, kto chciałby dopracować sobie to BMW i mieć naprawdę ładną, niebetonowaną Beemkę.
- każdego, kto chce za niewielkie pieniądze mieć w miarę niezawodne i w miarę niezniszczone auto
NIE ZAPRASZAM:
-dzieci bez prawa jazdy, które już marzą o swoim własnym BMW zaparkowanym pod dyskoteką i chciałyby o tym ze mną porozmawiać
-"ankieterów" mających na kartce 1000 pytań i chcących się dowiedzieć m.in. czy pojechałbym tym autem do Hiszpanii- autentyczne pytanie! (odpowiadam od razu - nie wybieram się nigdzie, a w szczególności do Hiszpanii i w "szczególności szczególnej" nie wybieram się nigdzie, w tym do Hiszpanii 19-letnim BMW)
- kosmitów, którzy myślą, że 19-letni samochód musi wyglądać i spełniać te same wymagania, co nowy (Zapraszam na Górę Libertowską, do M-cars dealera BMW !)
Nie wiem, czy ktoś przebrnie przez lekturę. Długie trochę.
BMW 325td**KLIMA DZIAŁA**ALU16 PIĘKNA**
Witam!
Mam do sprzedania bardzo ładne BMW E36 325 td
Samochód mimo swoich lat nie miał jeszcze okazji wpaść pod TIRa, więc nie jest zespawany z kilku innych Beemek. Wszystkie szczeliny ma równe i o dziwo, NIE JEST ZGNITY!
Progi były wymienione 2 lata temu. Nie mają dziur, ale można je zakonserwować, żeby wytrzymały jeszcze parę lat. Podłużnice nie ruszane, podłoga bagażnika nie ruszana. Samochód ma już kilkanaście lat, więc kilka małych ognisk korozji można znaleźć, ale proszę mi wierzyć - większość młodszych rocznikowo E36 wygląda o wiele gorzej.
Na samochodzie jest jeszcze wiele elementów z fabrycznym lakierem! M.in. dach, maska, pokrywa bagażnika (pomierzę w wolnej chwili miernikiem całe auto, to opiszę dokładnie).
Auto nigdy nie brało udziału w driftach, ani w żadnych wyścigach - dyfer cichy, w bardzo dobrym stanie.
Zawieszenie nie wymaga naprawy, nie stuka. Samochodu nigdzie nie ściąga podczas jazdy, kierownica jest równo ustawiona.
RZECZ NIESPOTYKANA - w bagażniku jest komplet oryginalnych narzędzi bmw (brakuje tylko śrubokręta)
SPRAWNA KLIMATYZACJA - chłodzi bardzo wydajnie i NIE JEST DO NABICIA, jak w większości sprzedawanych aut!
Samochód sprzedaję na oryginalnych 16 calowych alufelgach BMW
Dodatkowo dokładam komplet kół zimowych na felgach stalowych oraz jeśli cena będzie w miarę satysfakcjonująca - dołożę sportowe sprężyny, które zostały mi z E36 coupe (nie wiem czy pasują, ale myślę, że powinny). A jeśli cena będzie bardzo satysfakcjonująca - dorzucam czarny kij bejsbolowy, który znalazłem w bagażniku, więc pewnie wchodził w skład wyposażenia fabrycznego.
Z racji wieku samochodu - ma on kilka wad:
1. Nie działa przednia szyba w drzwiach pasażera
2. Trzeba zrobić ręczny hamulec
3. Przetarte siedzisko fotela kierowcy i pęknięcie na szwie w kanapie tylnej(normalne w każdym e36 z tym rodzajem tapicerki)
4. Pęknięcie od kamienia na przedniej szybie (SZYBA ORYGINALNA - NIE WYMIENIAM!)
5. Piszczy trochę pasek napędu alternatora.
6. NIEWIELKIE ogniska korozji (jak już wcześniej wspomniałem)
7. Pewnie coś się jeszcze znajdzie, ale najnormalniej w świecie nie pamiętam (NIE UKRYWAM NIC)
Proszę o uważne czytanie ogłoszenia.
Proszę o niepytanie ile auto spala - już spieszę udzielić odpowiedzi:
- na trasie 2 litry
- w mieście 3 titry
A NA ILE KILOMETRÓW SPALA POWYŻSZE LITRY MOŻNA SOBIE ODPOWIEDZIEĆ WE WŁASNYM ZAKRESIE. PEŁNA DOWOLNOŚĆ.
Jeśli masz zamiar zadzwonić i zapytać, czy sprzedam za 2 tysiące - zaoszczędzę Ci pieniędzy na telefon i odpowiadam TUTAJ - NIE.
Jeśli chcesz dzwonić po 20:00 - nie odbieram ! Ja też chcę żyć i mieć chwilę dla rodziny.
Jeśli chcesz pisać smsa - jak wyżej - zaoszczędzę Ci ... PLN (tutaj stawka operatora Twojej sieci). NIE ODPISUJĘ NA SMSY !!! - mam małe przyciski w telefonie i używam go do dzwonienia, nie do pisania!
Dzwonisz z zastrzeżonego numeru? Jak się boisz ujawnić swój nr , to ja się boję odebrać.
A tak na poważnie - SPRZEDAJĘ CAŁKIEM DOBRY I EKONOMICZNY SAMOCHÓD ZA NIEWIELKIE PIENIĄDZE!
Kupujący zwolniony jest z podatku PCC.
ZAPRASZAM:
- ludzi wiedzących, że samochód używany, to samochód używany i ma ślady tego "używania".
- każdego, kto chciałby dopracować sobie to BMW i mieć naprawdę ładną, niebetonowaną Beemkę.
- każdego, kto chce za niewielkie pieniądze mieć w miarę niezawodne i w miarę niezniszczone auto
NIE ZAPRASZAM:
-dzieci bez prawa jazdy, które już marzą o swoim własnym BMW zaparkowanym pod dyskoteką i chciałyby o tym ze mną porozmawiać
-"ankieterów" mających na kartce 1000 pytań i chcących się dowiedzieć m.in. czy pojechałbym tym autem do Hiszpanii- autentyczne pytanie! (odpowiadam od razu - nie wybieram się nigdzie, a w szczególności do Hiszpanii i w "szczególności szczególnej" nie wybieram się nigdzie, w tym do Hiszpanii 19-letnim BMW)
- kosmitów, którzy myślą, że 19-letni samochód musi wyglądać i spełniać te same wymagania, co nowy (Zapraszam na Górę Libertowską, do M-cars dealera BMW !)
Ogłoszenia trochę inne (1)
Dzisiaj zamieszczę treść ogłoszenia, które ma na celu odsiać poszukiwaczy okazji i innego typu "przeszkadzaczy". Taki eksperyment. Ciekawe, czy po przeczytaniu ze zrozumieniem całej treści, ktokolwiek odważy się zadzwonić...
Honda Civic **BRZYDKA**ALE KLIMA CHŁODZI** cena 2699 PLN
Witam!
Mam do sprzedania Hondę Civic z KLIMATYZACJĄ. Auto wyprodukowano w 1996 roku i od tego czasu z powodzeniem porusza się po polskich drogach. Uważny obserwator zauważy niską cenę i zada sobie pytanie - czy to jest jedna z nielicznych okazji, jakie trafiają się w ogłoszeniach?
Spieszę z odpowiedzią: ten samochód jest wielką okazją dla blacharza, który będzie usuwał w nim korozję! Bedzie to dla niego nie lada okazja do wykazania się!
Honda Civic słynie z tego, że gnije i mój egzemlarz w tej kwestii nie wychodzi przed szereg. Ma zgnity błotnik, trochę drzwi tylne prawe, trochę coś tam jeszcze. Najbrzydszy jest jednak ten lewy błotnik... Niezbyt ładna jest też maska - choć nie jest zgnita.
Jeżeli chodzi o kwestie techniczne - Honda jeździ dość sprawnie. Poza niewielkimi stukami w zawieszeniu, całość przedstawia się całkiem dobrze. Rozrząd jest wymieniony (marzec tego roku), sprzęgło niedawno też zostało zmienione(czerwiec tego roku). Hamulce hamują, koła się kręcą, biegi wchodzą dobrze. W zasadzie bez większych uwag.
A TERAZ NAJCIEKAWSZE:
****NAJWIĘKSZA ZALETA TEGO AUTA****
***KLIMA JEST SPRAWNA I CHŁODZI !!!! niedawno była nabijana oraz zmieniono na nową chłodnicę klimatyzacji oraz filtr przeciwpyłkowy!!!!
Powiem więcej - TA KLIMATYZACJA NIE CHŁODZI, ONA WRĘCZ MROZI !!! i tu nie żartuję.
Pod tym względem - rewelacja!
Wnętrze jest w bardzo dobrym stanie - nie ma dziur, plam, przetarć. Jest naprawdę OK.
Auto ma dobre opony!
Ważne opłaty (OC i badanie techniczne)
Jeszcze kilka minusów:
- szwankują elektryczne szyby
- centralny zamek nie działa w drzwiach kierowcy( bo jak niby ma działać skoro nie ma tam wkładki kluczyka?). Ale bez obaw - ja auta nie zamykam i jak do tej pory stoi cały i ... chciałoby się rzec - zdrowy.
Tak serio - jest to auto dla kogoś, kto nie przywiązuje wielkiej wagi do wyglądu zewnętrznego, a chciałaby tani, sprawny i ekonomiczny pojazd na dojazdy do pracy, na zakupy. Dla KOGOŚ, KTO CHCIAŁBY TEŻ AUTO, W KTÓRYM NIE ZALEJE GO POT PO 5 MINUTACH JAZDY!!!
TA KLIMATYZACJA NAPRAWDĘ DZIAŁA!
Może troszkę wyolbrzymiam, ale chciałbym, żeby nie umawiali się na oglądanie Hondy ludzie, którzy szukają 15-letniego samochodu w stanie jak z salonu i jeszcze w superniskiej cenie.
I jeszcze jedno - ta cena i tak jest do negocjacji, ale w granicach rozsądku. Handlarzom raczej dziękuję, bo za 1000zł nie sprzedam tego auta.
***Proszę dzwonić do godziny 20:00***
P. S. Jak jestes ponurakiem, nie masz poczucia humoru i wszystko w życiu traktujesz śmiertelnie poważnie - nie dzwoń.
Nie odpisuję na smsy, maile i nie reaguję na puszczone sygnały.
Honda Civic **BRZYDKA**ALE KLIMA CHŁODZI** cena 2699 PLN
Witam!
Mam do sprzedania Hondę Civic z KLIMATYZACJĄ. Auto wyprodukowano w 1996 roku i od tego czasu z powodzeniem porusza się po polskich drogach. Uważny obserwator zauważy niską cenę i zada sobie pytanie - czy to jest jedna z nielicznych okazji, jakie trafiają się w ogłoszeniach?
Spieszę z odpowiedzią: ten samochód jest wielką okazją dla blacharza, który będzie usuwał w nim korozję! Bedzie to dla niego nie lada okazja do wykazania się!
Honda Civic słynie z tego, że gnije i mój egzemlarz w tej kwestii nie wychodzi przed szereg. Ma zgnity błotnik, trochę drzwi tylne prawe, trochę coś tam jeszcze. Najbrzydszy jest jednak ten lewy błotnik... Niezbyt ładna jest też maska - choć nie jest zgnita.
Jeżeli chodzi o kwestie techniczne - Honda jeździ dość sprawnie. Poza niewielkimi stukami w zawieszeniu, całość przedstawia się całkiem dobrze. Rozrząd jest wymieniony (marzec tego roku), sprzęgło niedawno też zostało zmienione(czerwiec tego roku). Hamulce hamują, koła się kręcą, biegi wchodzą dobrze. W zasadzie bez większych uwag.
A TERAZ NAJCIEKAWSZE:
****NAJWIĘKSZA ZALETA TEGO AUTA****
***KLIMA JEST SPRAWNA I CHŁODZI !!!! niedawno była nabijana oraz zmieniono na nową chłodnicę klimatyzacji oraz filtr przeciwpyłkowy!!!!
Powiem więcej - TA KLIMATYZACJA NIE CHŁODZI, ONA WRĘCZ MROZI !!! i tu nie żartuję.
Pod tym względem - rewelacja!
Wnętrze jest w bardzo dobrym stanie - nie ma dziur, plam, przetarć. Jest naprawdę OK.
Auto ma dobre opony!
Ważne opłaty (OC i badanie techniczne)
Jeszcze kilka minusów:
- szwankują elektryczne szyby
- centralny zamek nie działa w drzwiach kierowcy( bo jak niby ma działać skoro nie ma tam wkładki kluczyka?). Ale bez obaw - ja auta nie zamykam i jak do tej pory stoi cały i ... chciałoby się rzec - zdrowy.
Tak serio - jest to auto dla kogoś, kto nie przywiązuje wielkiej wagi do wyglądu zewnętrznego, a chciałaby tani, sprawny i ekonomiczny pojazd na dojazdy do pracy, na zakupy. Dla KOGOŚ, KTO CHCIAŁBY TEŻ AUTO, W KTÓRYM NIE ZALEJE GO POT PO 5 MINUTACH JAZDY!!!
TA KLIMATYZACJA NAPRAWDĘ DZIAŁA!
Może troszkę wyolbrzymiam, ale chciałbym, żeby nie umawiali się na oglądanie Hondy ludzie, którzy szukają 15-letniego samochodu w stanie jak z salonu i jeszcze w superniskiej cenie.
I jeszcze jedno - ta cena i tak jest do negocjacji, ale w granicach rozsądku. Handlarzom raczej dziękuję, bo za 1000zł nie sprzedam tego auta.
***Proszę dzwonić do godziny 20:00***
P. S. Jak jestes ponurakiem, nie masz poczucia humoru i wszystko w życiu traktujesz śmiertelnie poważnie - nie dzwoń.
Nie odpisuję na smsy, maile i nie reaguję na puszczone sygnały.
niedziela, 5 sierpnia 2012
Rodzaje kupców (Część 4)
"Bezwypadkowy.frustrat.pl" - blacharz-lakiernik-rzeczoznawca - osoba, która jak sama nazwa wskazuje, wie wszystko w danej dziedzinie. Zarejestrowany na wszelkich forach internetowych - od Autocentrum po forum Zastavy. Cóż tu wiele pisać - po prostu ekspert. Na jakimś "bezwypadkowym.cośtam" zrzeszeniu profesjonalistów posiadł wiedzę wszelaką odnośnie blacharstwa i lakiernictwa.
Teraz mała dygresja. Tak swoją drogą największy mój podziw budzą ludzie, którzy ze zdjęć w aukcjach i ogłoszeniach internetowych (często są to zdjęcia o jakości mms, czyli możemy poznać na nich markę i model, czasem nawet kolor pojazdu z oferty), potrafią określić np, że samochód "x" ma nierówne szczeliny na styku maski z błotnikiem i reflektorem, a to oznacza nie co innego, tylko poważny wypadek w przeszłości. Są pewnie i tacy, co po różnicy tych szczelin określą markę, model, kolor i numer rejestracyjny samochodu, z którym się egzemplarz sprzedawany kiedyś zderzył... Jest to dla mnie ewenementem na skalę światową! I nie wymyśliłem sobie tego. Są takie fora domorosłych "super-rzeczoznawców". Wydaje mi się, że PZMOT i DEKRA tam właśnie powinny robić rekrutację.
Wracając do tematu - naszego delikwenta żaden podstępny handlarzyna nie oszuka! Żaden oszust nie wmówi mu bezwypadkowości! On wie najlepiej, że auto po które jedzie (a szuka oczywiście auta absolutnie bezwypadkowego) ostatnio zderzyło się z TIRem i stoczyło w przepaść. On, uzbrojony w magnesowy miernik grubości lakieru, stwierdzi nieomylnie, że 15-letni Ford KA o wartości 1500zł, został przeze mnie zakupiony jako mocno rozbity, następnie był naprawiony, wyszpachlowany oraz pomalowany i teraz jest sprzedawany z wielkim zyskiem (tak szacunkowo koszt tych oszukańczych zabiegów, które wyszczególnił mi "Bezwypadkowy.frustrat" wyniósłby około 4-5 tys zł , co przy samochodzie wystawionym do sprzedaży za 1800zł dałoby oszałamiający zysk! CDN...
Subskrybuj:
Posty (Atom)