Dzwonię, bo muszę sformatować baterię
Zdjęcie bez większego związku z tekstem |
Witam Was. Dzisiaj napiszę w kilku zdaniach o typie klienta, który doskwiera mi szczególnie tej jesieni (wiem, że nie tylko ja mam z nim styczność. Kolega, nie handlarz, który sprzedaje swojego Scenica, ma podobnie). Robocza nazwa kupca - "Dzwonię, bo mi minuty zostały". Na wstępie posłużę się przykładem. Dzwoni telefon, odbieram.
- Ja w sprawie "X", czy aktualne?
- Tak, oczywiście.
- Gdzie ją można zobaczyć?
- W Krakowie, na Osiedlu Zgnitej Podłogi.
- Aha, a auto ma zimówki?
- Tak.
- A wymaga wkładu finansowego?
- Nie. Poza wkładem w zakup, ten samochód na obecną chwilę ma usunięte wszystkie usterki i jest całkowicie sprawny.
- A klima działa?
- Tak, była serwisowana w kwietniu.
- Aha... to jakby coś, będę jeszcze dzwonił.
I oczywiście nie ma już "jakbycosia". Po takiej rozmowie zastanawiam się, na czym poległem... Czy pan szukał auta bez zimówek i odpadło to, które je miało? Czy pan szukał samochodu wymagającego naprawy, bo nie może wytrzymać z żoną i musi mieć pretekst, żeby siedzieć całymi dniami w warsztacie? A może ten kwiecień nie odpowiadał? Ja też chyba nie kupiłbym czegoś, co miało odgrzybianą klimę w kwietniu... Sam nie wiem. Takich telefonów mam ostatnio dziesiątki. Już mi się nie chce nawet odbierać połączeń z numerów niezapisanych w książce telefonicznej. Rekordziści potrafią truć mi d#pę przez dwadzieścia minut i kiedy jestem już pewien, że zachęciłem do oglądnięcia i zakupu, słyszę sakramentalne - "zadzwonimy do pana". I nigdy nie dzwonią. Coś robię źle. Nieważne, czy mówię uczciwie o mankamentach, czy też rozmowa jest na temat auta całkowicie sprawnego, które większych wad nie posiada, kupiec "Dzwonię, bo mi minuty zostały" zabiera czas, po czym kończy rozmowę i zapewne wystukuje *101#, by sprawdzić, czy udało mu się wykorzystac już wszystkie zbywające minuty z kończącego się okresu rozliczeniowego, czy też powinien wybrać sobie jeszcze jakąś ofiarę, bo mu nie przejdą na nowy okres w "pleju". Tu rozmawiał o czarnym Seicento, ale teraz zadzwoni jeszcze do właściciela białego CLSa. A co tam! Przez tych kilka minut on czuje się jakby już jeździł autem z ogłoszenia, a sprzedający (w tym także ja, ha ha ha) zaciera ręce i w głowie liczy już zarobione miliony.
No cóż, taka już dola każdego sprzedawcy. Musi rozmawiać z wieloma ludźmi, którzy nie mają najmniejszego zamiaru kupować jego asortymentu, ale za to mają nieskończoną ilośc czasu...
Rozdział 2
BX i Człowiek Zagadka
I jeszcze mała ciekawostka odnośnie Beiksa. Umówił się ze mną na oglądanie "Człowiek Zagadka". Przyjechał w nocy, obejrzał auto w garażu. Wady zewnętrzne - prawy bok z niefabrycznym lakierem i miejscami szpachlą, o grubości trzysta mikrometrów, poznał i zaakceptował. Na pytanie, czy zgodzę się pojechać za dwa dni na sprawdzenie auta w warsztacie - ochoczo odpowiedziałem, że bez najmniejszych obaw pojadę. Ów warsztat (znany w Krakowie) znajdował się oczywiście na drugim końcu miasta. Umówiliśmy się co do ceny (zszedłem w dół dużo). Przyjechałem więc w wyznaczonym terminie. Mechanik (chyba właściciel Znanego Warsztatu) wjechał na ścieżkę diagnostyczną ( tak waściwie, trochę obawiałem się, co zobaczymy pod spodem, ponieważ nawet tam nie zaglądałem). Na rolkach sprawdził najpierw hamulec przedni, następnie wjechał tylną osią i nacisnął w pierwszej kolejności pedał hamulca zasadniczego, a nestępnie.... pociągnął z dźwignię ręcznego! Znany Mechanik ze Znanego Warsztatu stwierdził natychmiast, że BX nie ma wcale ręcznego! Umarłem... Poprosiłem go więc, by cofnął na rolki i zaciągnął ręczny, kiedy będą na nich koła przednie. Oczywiście Citroen aż wyskoczył ze stanowiska do sprawdzania hamulców. Nagle ręczny się nalazł, tyle że widocznie w nocy powędrował sobie do przodu... "Ekspert" udał oczywiście, że zapomniał jakie auto sprawdza. Amnezja trwała jeszcze przez moment, bo po teście amortyzatorów stwierdził, że niebawem trzeba będzie je wymienić ( tak, amortyzatory!), ponieważ mają około siedemdziesiąt procent sprawności. Mogłem go poprosić, żeby sprawdził, czy przypadkiem sprężyny nie są pęknięte - i pewnie poszedłby sprawdzać... Taki jakiś złośliwy jestem. Przecież nie każdy mechanik (i pewnie nawet diagnosta - to była też SKP) ma obowiązek wiedzieć, że:
- Citroen BX ma hamulec ręczny na osi przedniej
- Citroen BX posiada zawieszenie hydropneumatyczne, więc typowych amortyzatorów, choćby jak szukał, poza teleskopami tylnej klapy (może o nich mówił), tutaj nie znajdzie.
Ale do rzeczy - po wejściu do kanału zobaczyłem widok, którego nie powstydziłoby się niejedno auto kilkuletnie. Jak na dwadzieścia jeden lat - rewelacja. Do wymiany kwalifikowała się tylko jedna gumowa osłona przegubu i w najbliższej przyszłości - chłodnica wody (pociła się już - wiek jest tutaj usprawiedliwieniem). Reszta elementów i podłoga - bez zarzutu.
Po sprawdzeniu, wyjechaliśmy na zewnątrz - kupujacy chciał "się przejechać". Stwierdził, że auto prowadzi się rewelacyjnie. Ogólnie był ze wszystkim na "tak". Znegocjował jeszcze dwieście złotych z ceny uprzednio znegocjowanej i zapewnił, że prześpi się z tematem i sfinalizujemy transakcję na drugi dzień.
Człowiek Zagadka śpi do dzisiaj. Może to był przebrany niedźwiedź? W końcu mamy listopad...
W celu wyjaśnienia dodam, że na twarzy i w gestach "Znanego Mechanika" widziałem pełną aprobatę dla Beiksa, więc "ostudzenie" klienta raczej odpada, cena wynegocjowana została na taki pułap, że za podobną kwotę "chodzą" różnokolorowe Beiksy, którymi na pierwszą, drugą i dziesiątą przejażdżkę można zabrać się tylko do warsztatu.
Nie wiem sam... Człowiek Zagadka.
Wiem natomiast, że straciłem trzy godziny i przejechałem trzydzieści kilometrów - na marne. Kolejny klient, chcący sprawdzić jakiekolwiek auto, będzie się mógł spotkac ze mna w warsztacie, w promieniu dwóch kilometrów od miejsca postoju mojego samochodu. Nie pojadę nigdzie i już!
Pozdrawiam Was wszystkich! ;-)