Zatem od początku...
Kilka tygodni temu pojechałem do miasta odległego o 100 km, by coś tam załatwić. Żeby zwróciło się paliwo, nagraliśmy sobie zakup samochodu typu Skoda, o odmianie Felicia, w wersji czarne blachy po dziadku. Mlada Bolesława postała trochę, ponieważ nie mieliśmy czasu jej umyć, zrobić przeglądu technicznego i kilku zdjęć. W końcu czas się znalazł i maszyna poszła w serwis ogłoszeniowy. Przebieg miała faktycznie mały, więc telefonów było dosyć dużo.
Szkoda gadać, jaka banda kretynów pytała o ten pojazd (wystawiony za całe 1999 zł). Mistrzem był Szerlok Holms, który tonem dociekliwego agresora, dociekliwie dociekał (w treści była wzmianka o nowej chłodnicy), dlaczego ta chłodnica została niedawno wymieniona (auto 1998 rok, więc dla posiadających odrobinę mózgu raczej sprawa jasna, że stara najprawdopodobniej się zestarzała i ze starości zgniła). Szerlok miał jednak na to inną teorię - podejrzewał wypadek, lub co najmniej stłuczkę. Na nic zdały się moje zapewnienia, że w trupie dwudziestoletnim rozbicie lampy przesądza o złomowaniu. Pan wiedział jednak lepiej. On był pewien, że kupiłem to auto BITE i je naprawiałem po wypadku! Jak sam stwierdził, wiele już kilometrów zrobił i dużo się aut naoglądał i nie chciałby z Alwerni do Żywca jechać, by zobaczyć powypadkową Skodę, w której ktoś zmienił chłodnicę, najwyraźniej z jakiegoś powodu. Starałem się go przekonać, by nie przyjeżdżał do mnie, bo ja go nie chcę tu widzieć, starałem się go przekonać również, że jeśli z takimi wymaganiami będzie jeździł po Polsce w poszukiwaniu auta za DWA CHOLERNE TYSIĄCE ZŁOTYCH, to wyda całą kasę na paliwo i już mu na auto nie zostanie. Kilkakrotnie poinformowałem go również, że mam w dupie, czy auto za dwa tysiące było bite i nawet na to nie patrzę, bo dla mnie taki samochód ma jechać, hamować i trzymać się "kupy". Byłem w rozmowie z tym panem wręcz chamski, ale chyba to go w jakiś sposób tylko nakręcało do przyjazdu. Powiedział mi zdecydowanym tonem, że on się na drugi dzień zjawi, tylko musi mieć numer VIN samochodu (JA KUR*A NIE ŻARTUJĘ!!!).
Obiecałem mu więc, że jak tylko dotrę do dokumentów od Skody w nocy (miałem je przy sobie cały czas) niezwłocznie prześlę mu ów wiele mówiący VIN (ciekawi mnie, co on chciał z tym numerem zrobić. W ASO sprawdzić, czy serwisowane do końca? Czy przebieg nie cofnięty?).
Oczywiście nic mu nie wysłałem (auto serio było bezwypadkowe i poza pomazanymi farbką pęcherzykami na błotnikach nic mu nie brakowało). I oczywiście pan nie przyjechał. Do dzisiaj pewnie wspomina, jak to udało mu się nie wleźć na minę powypadkową, z cofniętym licznikiem, a jeszcze na dodatek od handlarza. Bo skoro zataiłem przed nim VIN, to musiało tam być nieźle "nasrane w papierach"...
Do rzeczy.
Postawiłem Felicię przy drodze z kartką "do sprzedania". Na drugi dzień zadzwoniła do mnie kobieta, która pracuje po sąsiedzku. Chciała zobaczyć Skodę, bo się jej Ford KA zdepodłużnicował.
Spotkaliśmy się, opowiedziałem jej, co wiedziałem o aucie. Starałem się podkreślać zalety, ale o wadach też jej napomknąłem (nie było ich za wiele). Coś tam stargowała i kupiła. To było 9 dni temu.
Wczoraj telefon od niej. Zamarłem, kiedy zobaczyłem na wyświetlaczu "Felę CzarneBlachy Kupiła"...
Odebrałem. Pierwsze zdanie, wypowiedziane tonem z nutą pretensji sarkazmu sprawiło, że ciarki mi po plecach przeszły...
- Dzień dobry. Chciałam panu podziękować za uczciwość i nic więcej.
Cisza...
- Byłam dzisiaj u mechanika sprawdzić sobie auto. Tyle panu powiem, że jak będę kiedyś zmieniać auto, to tylko u pana.
Uffff... zeszło ze mnie ciśnienie. Zapytałem
- Czyli wszystko w porządku, nie wyszły żadne niespodzianki?
- Nic, absolutnie! Jest wszystko tak, jak mi pan mówił i jeszcze raz panu dziękuję za uczciwość, bo to w dzisiejszych czasach rzadko spotykane. Chciałam tylko zadzwonić i panu chociaż przez telefon podziękować.
Fajne uczucie. Miło się człowiekowi robi, kiedy sprzeda auto (pełnoletnie, jakby nie było) i usłyszy, że kupujący (kupująca, w tym przypadku) jest bardzo zadowolony(a). Wymieniliśmy uprzejmości i koniec. Rozmowa trwała 48 sekund, a sprawiła, że cały dzień był miły.
Ale żeby nie było tak słodziutko, to na koniec wspomnę o zdarzeniu sprzed kilku tygodni.
Sprzedałem szczur gwint sześć garów etrzydzieścisześć LPG wykreślone z dowodu. Kupił to tatuś z synem. Syn się napalił, a tata był straszliwie przeciwny zakupowi. Ojciec (człowiek o obyciu kowboja) chciałby marzącemu o drifcie potomkowi kupić jakieś pachnące świeżym kapeluszem Lacetti, czy coś w tym stylu. BMW było umęczone (choć blacharkę miało OK), lecz do chłopaka nie docierało to nawet wtedy, kiedy wprost śmialiśmy się z auta w trakcie jego oględzin. Bo było z czego się śmiać. On chciał sobie je zrobić i miał wielką zajawkę na zabawę z tym czymś. Tata całą frustrację i agresję z powodu wyboru syna kierował w moją stronę. Czułem się, jakbym temu starszemu panu przed chwilą oznajmił, że jesteśmy parą z jego pociechą i nic nie stanie na przeszkodzie naszej miłości.
Klienci sprawdzili auto na SKP i uznali, że skoro nie jest zgnite, to biorą.
Na drugi dzień...
Zestaw słów oryginalny. Przepraszam, można nie czytać dalej.
Odbieram nieznany mi numer i słyszę jednym ciągiem wypluty potok słów
- My kupili wczoraj auto tam kurwa woda w chłodnicy jest bo my nalali do butelki i zamarzło na polu a tak w ogóle to tam kurwa koła nie ma zapasowego więc słuchaj mnie palancie jebany bo ci dupę obsmaruję w internecie! Koło ma być! I piątka borygo ma być! Jasne?! Piątka borygo i koło zapasowe i nie będę powtarzał!
Piii, piii, piii... Rozłączył się
Jestem taki wspaniały ... :-) ha ha ha
P.S. Nigdy się po "piątkę borygo" nikt nie zajwił.
P.S. Nigdy się po "piątkę borygo" nikt nie zajwił.