Grypa minęła.Mój sąsiad poprosił mnie więc, bym obejrzał mu auto przed zakupem. Chce zmienić Vectrę B na ... oczywiście! Na co może chcieć zmienić auto klasyczny obywatel RP? Jaki samochód daje obywatelowi RP co najmniej tyle prestiżu, co autograf doktora Pawicy ze "Szpitala na peryferiach"? Jaki pojazd jest tak piękny, że nie ma słów określających jego piękno? Co jest w stanie przyćmić nawet wschód słońca nad Morzem Karaibskim? Jaka fura, postawiona na przykościelnym parkingu w niedziele obliguje nas do zamiany blaszanej "piątki", na papierową co najmniej "dychę", ze wskazaniem na "dwie dychy"? Nie powiem. Zagadka.
Typ znajomego padł na dwa egzemplarze z silnikiem o zapłonie samoczynnym. Pierwszy z nich - krajowy, bezwypadkowy, o przebiegu ponadnormatywnym - dwieście trzydzieści tysięcy kilometrów. Właściciel (drugi od nowości) stwierdził przez telefon, że auto jest bardzo ładne, malowany ma tylko jeden błotnik, który w przeszłości był, standardowo jak to u nas - nie rozpie#dolony, tylko przerysowany na parkingu. Kiedy podjechaliśmy na podwórko gościa i zobaczyłem okaz, nie chciało mi się nawet wysiadać z auta. Piękne, srebrnousrane, mieniące się dziesięcioletnie kombi urzekło mnie do tego stopnia, że do teraz jestem "urzeknięty". Nawet herbata nie smakuje już tak samo. A te listwy boczne umęczone farbą pod kolor... Też chciałbym takie! I ten "grill" podobnie umazany... Też chciałbym taki...
W końcu wylazłem z auta, na wstępie zawiało mi po plecach, więc już byłem w pełni pozytywnie nastawiony do oględzin. "Drugi Właściciel Od Nowości", kiedy zobaczył w moich łapach miernik grubości lakieru, trochę się zmieszał. Zmazałem palcem brud z dachu i przyłożyłem sondę - wynik 90 mikrometrów. Oryginał. Wiedząc bez mierzenia, że na tym elemencie ten oryginał się kończy, spojrzałem na gościa i zapytałem go, już twarzą w twarz, nie telefonicznie:
- Co było w aucie robione? Jakie elementy były lakierowane?
Jego mina, którą można w skrócie opisać - "znowu w życiu mi nie wyszło", była bezcenna. Zrezygnowany odpowiedział:
- No, eee, hmmm, dwa boki i maska, i tylna klapa...
Pozostawiłem to bez komentarza, choć w tym momencie powinien dostać już w łeb. Pomierzyłem resztę z ciekawości, czy miernik złapie gdzieś skalę. Łapał, ale tylko temu, że jest wyskalowany od zera, do chyba trzech tysięcy mikrometrów.
Wewnątrz auta gnój i syf, wszystko umęczone tak, że jestem pewien, iż przebieg z licznika pokazywał stan na luty 2006 roku. Silnik odpalił mniej więcej jak poczciwy C330, którego często spotykamy jeszcze na pozamiejskich bocznych szosach, toczącego się z taką prędkością, by kierujący, zmęczony do tego stopnia, że głowa opada mu na kierownicę podczas jazdy, mógł w pełni panować nad wirującym mu krajobrazem.
Nie chciało mi się już tracić czasu. Powiedziałem do sąsiada, żebyśmy już jechali, bo wieje mi po plecach. Pojechaliśmy oglądać kolejną "Perłę Prestiżu Polskiego". Tą drugą machinę sprzedawał jakiś kolega po fachu - handlarz. No i muszę stanąć w obronie gościa. Niestety, polubiłem kolesia. To już lubię dwóch.
Przebieg luksusowego kombi - sto siedemdziesiąt tysięcy kilometrów - skwitował uśmiechem i stwierdzeniem: "pewnie taki kiedyś był". Generalnie ta druga "ikona polskiej szosy" była trochę lepsza od poprzedniego okazu. I tak go niestety odrzuciłem, choć silnik pracował o niebo lepiej i środek był mniej wymęczony. Na pierwszy rzut oka widać było, że parę elementów blacharki zostało kupionych "pod kolor", ale składacz się nie postarał. Ten samochód miał przynajmniej - zgodnie z telefonicznymi zapewnieniami sprzedającego - jeden błotnik lakierowany. Reszta oryginał.
Zwinęliśmy się szybko do domu. Nie chciałem koledze polecać tego auta, bo choć nie wyglądało najgorzej, to miałem przy nim jakieś takie odczucie, które czasem pojawia mi się, gdy widzę wytapetowaną, zmęczoną kobietę z życiorysem na twarzy wypisanym. Zawsze można zaryzykować bliższą znajomość, bo czasem pozory mylą, ale po co? A po drugie tam też wiało.
Jaki morał z dnia dzisiejszego? Jeśli chcesz poczuć prawdziwy prestiż, jeśli chcesz zaparkować pod kościołem w miejscu dla VIP-ów, w miejscu, które w słoneczny dzień bije blaskiem plastikowych "pakietów chrom" - nie bierz mnie na oględziny, bo marudny jestem. I nie lubię jak mi po plecach wieje, a nie mam kostiumu teletubisia.
Na koniec jeszcze zagadka (każdy dwulatek powinien zgadnąć).
Co to za tajemnicze "fury" były?
Nagród nie ma, bo kryzys ;-)