Jakiś czas temu kupiliśmy na licytacji od syndyka masy upadłościowej Fiata Pandę. Upadająca firma nie była producentem gwoździ, czy imadeł, (firma informatyczna) więc samochodu nie eksploatowano w sposób ekstremalny, a co najważniejsze - jeździła nim moja znajoma, która o niego bardzo dbała. Przejechała nim około 100 tys. km. Panda była całkowicie bezwypadkowa - żaden element nie był lakierowany powtórnie. Podsumowując - bardzo ładny egzemplarz, w zasadzie bez wad. Po umyciu i posprzątaniu wewnątrz, auto wyglądało jak nowe. I to był pierwszy problem.
Pierwsi oglądający przybyli na miejsce z "Panem Kazimierzem". Pan Kazek, jak to na typowego eksperta przystało chodził wokół bez pojęcia, szukając rys i wgnieceń. Nie znalazł. Położył się więc i pukał w podłogę. Nic nie "wypukał". Na próżno też szukał we wnętrzu oznak zużycia. Pomyslałem sobie - sprzedane ;-). Zastanowiło mnie tylko, dlaczego na jego twarzy nie widzę oznak aprobaty, a jedynie narastajace zdenerwowanie.
- Otwórz pan maskę - wyburczał do mnie.
Otworzyłem i twarz "rzeczoznawcy" wyraźnie się rozjaśniła.
- Coś tu kombinowane było panie. Coś tu pan kręcisz - powiedział.
Zastanawiam się szybko, czy o czymś nie wiedziałem, czegoś nie dojrzałem... podchodzę do auta i widzę jego znalezisko. Co wyszukał pan Kazimierz? No to wpadłem! Zostałem zdemaskowany na oszustwie! Na jaw właśnie wyszły wszystkie moje krętactwa! Ekspert znalazł ... nową nakrętkę na amortyzatorze! W końcu mógł już wypluć z siebie całą historie Pandy, którą to układał sobie w głowie w trakcie drobiazgowej, fachowej kontroli. Na nic zdało się moje tłumaczenie, że niedawno zmieniono łożysko amortyzatora. On wiedział lepiej - na aucie nie ma rys, bo jest świeżo pomalowane, a dostało tak mocno, że amortyzator wyrwało. Zakończyłem na tym dyskusję z niezrównoważonym gościem, zamknąłem auto i poszedłem. On by nawet w salonie widział powypadkowe (choć nie twierdzę, że tam nie ma takich). W tym przypadku bardzo żałowałem, że kupcy nie byli np. z Koszalina, że nie przejechali się 600 kilometrów w jedną stronę na marne.
Drugi klient Fiata kupił. I to był drugi problem. Otóż w trakcie rejestracji nowego nabytku, pani w wydziale komunikacji poinformowała petenta, że auta mu nie zarejestruje, że został oszukany ponieważ na samochodzie ciąży zastaw skarbowy. Biedny kupiec prawie dostał zawału. Zadzwonił do mnie natychmiast. Poprosiłem go, żeby dał mi do telefonu panią z okienka i zacząłem jej mozolnie tłumaczyć, że samochód został kupiony od syndyka masy upadłościowej i na pojeździe wcześniej był taki zastaw, ale "zaświadczenie sędziego komisarza o nabyciu przedmiotu zastawu rejestrowego w postępowaniu upadłościowym", które ma przed sobą (kupujący otrzymał oryginał ode mnie) jest dokumentem, który zgodnie z prawem poświadcza o nieistnieniu zastawu na tym przedmiocie. To, że wpis jeszcze istnieje w rejestrze jest nieistotne. Zastaw sam się rozwiązał w momencie sprzedaży przez syndyka. Nic to nie dało. Naczelnik wydziału komunikacji też powiedział, że nie zarejestruje, bo "się świeci na czerwono" i się nie da.
Pojechałem więc do wydziału komunikacji w mieście, w którym kupiłem nieszczęsną Pandę. Pan naczelnik po moim wprowadzeniu skomentował krótko znajomość prawa przez urzędników i stwierdził, że taki samochód oni bez problemu rejestrują, bo na nim nie ma żadnego zastawu! Dowiedzialem się też, że na wykreślenie samochodu z rejestru tak, żeby nie "świecił się na czerwono" można czekać dłuuugo. Gonitwa po urzędach, wydziałach, syndykach i innych trwała ponad tydzień. Wszystkie zaświadczenia przesyłane do urzędu nie mającego zamiaru zarejestrować Pandy, były niewystarczające.
Swoją drogą - szkoda mi było tego przestraszonego kupca, któremu nieświadomy w jakim kraju żyjemy, zaserwowałem taką niespodziankę. Pan był przestraszony, ale chyba mi ufał. Podejrzewam jednak, że raczej nie spał w nocy zbyt dobrze.
W końcu od Jaśnie Łaskawego Naczelnika dostałem zapewnienie, że jak dostarczę zaświadczenie z urzędu skarbowego potwierdzające nieważność zastawu na Fiacie, Jego Majestat łaskawie pozwoli, by klientowi zarejestrowano samochód. Uff. Pani w skarbówce śmiała się, kiedy jej opowiedziałem po co przybywam i bez problemu wypisała mi pisemko z kolorowymi pieczątkami i podpisane niebieskim długopisem.
Po wydzwonienu setek minut, stracie wielu godzin, wypaleniu wielu litrów paliwa udało się załatwić coś, co gdyby Jaśnie Łaskawy Naczelnik poświęcił chwilę czasu na wyedukowanie się w przepisach, powinno zająć 10 minut. Gdyby ów Jaśnie Łaskawy zechciał zadzwonić do kogoś mądrzejszego od siebie - klient miałby bez najmniejszego stresu zarejestrowany samochód. Ale nie dało się bez tygodniowego załatwiania. Bo mu się "świecił na czerwono"...
Fajnie się czyta, pisz więcej.
OdpowiedzUsuńDzięki:-) Będę się starał nie nudzić
UsuńBo polska to dziki kraj
OdpowiedzUsuńTo chyba wszyscy wiemy Panie Generale!
UsuńJak zawsze niezastąpiony pan Kazimierz :D
OdpowiedzUsuńW tym przypadku Kazek uratował kupców przed zakupem auta w idealnym stanie. Być może oni nie mieliby takich problemów z rejestracją. Jest jakieś prawdopodobieństwo, że w ich wydziale komunikacji trafiliby na osobę w miarę kompetentną. Ale nowa nakrętka była... :-)
UsuńPolska to "wspaniały" kraj, Polska to biurokratyczny kraj, i bez miliona pięciuset zaświadczeń nie załatwisz nic. :) Pozdrowienia dla Pana piszącego tego bloga, fajne wpisy i z jajem. ;)
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo. Będę się starał jeszcze bardziej :-)
UsuńJa na takich urzędników mam jedno zdanie "proszę o podstawę prawną odmowy na piśmie" - jak mają się podpisać z czymś to nagle się okazuje, że warto zadzownić i się dopytać.
OdpowiedzUsuńJakoś urzędnicy mają straszną awersję, by się podpisać na papierze pod własną decyzją :)
W tej sytuacji chciałem załatwić to na zasadzie podstawy prawnej i wszelkich formalności tego typu, ale chodziło o czas - wtedy wszystko ma swoje urzędowe terminy - a tam był klient, który nie spał po nocach i bał się, że został oszukany. Oczywiście, że prawo było po naszej stronie, ale było też np. po stronie pana Kluski z Optimusa i co to dało? Lepiej pochodzić, poprosić i załatwić coś w kilka dni, zamiast czekać 3 miesiące :-)
UsuńMiałem podobny problem kupiłem samochód i zaraz po kupnie w urzędzie skarbowym "klikneli sobie że jest zastaw na samochód" (który poprzedni właściciel spłacił i miał na to papiery) ale w urzędzie skarbowym nie mogli po prostu zdjąć tego zastawu bo takie mieli procedury ( kazali mi iść z tym do sądu więc sobie darowałem ). Ale okazało sie później że jak sprzedałem samochód następnej osobie, ta mogła zdjąć ten zastaw do 7 dni... i tak też zrobiła.
OdpowiedzUsuńA ja biedny latałem 2 miesiące po urzędach żeby załatwić ich błąd i sie nie dało
Tak, urzędasy u nas i inne biurwy mają cudowny dar własnej interpretacji przepisów...Już tez przerabiałem temat rejestracji i ubezpieczenia swojego pojazdu a sprawa jest właśnie przeze mnie skierowana do Rzecznika Praw Ubezpieczonych...
OdpowiedzUsuń"Pozdrawiam" wszystkie spiłowane paznokietki w okienkach ...:D
To się załatwia inaczej. Pan Naczelnik wydaje decyzję odmawiającą rejestracji i z nią oraz dokumentami idziemy prosto do prokuratury w tym samym mieście. Sprawa wyjaśnia się bardzo szybka, a sam pan naczelnik błaga o zaskarżenie tej decyzji, aby mógł ją we własnym zakresie uchylić zanim się uprawomocni.
OdpowiedzUsuńA to Polska właśnie. Kraj mlekiem i miodem płynący, albo przynajmniej tak będzie po następnych wyborach do parlamentu :D
OdpowiedzUsuń