Dzisiaj o kupcu "zielonym, ale z Panem Kazkiem", a dokładnie o Panu Kazku.
Kim jest "kupiec zielony"?
Jest to osoba, która o samochodach nie ma pojęcia. Auto jest dla tego kogoś przedmiotem, który chciałby mieć, ale z racji tego, że wie z internetu, a przede wszystkim z doświadczenia, że na samochodzie można nieźle wtopić, prosi o pomoc sąsiada, znajomego - "Pana Kazka".
Kim zatem jest ów Pan Kazek?
Czasem jest on mechanikiem i bywa tak, że zdaje sobie sprawę, iż auto za 2-3 tys. zł. nigdy nie będzie miało parametrów nowego. Wtedy oględziny przebiegają w miłej atmosferze. Pan Kazimierz - Mechanik wylicza "Zielonemu", co trzeba naprawić, a czego nie. "Zielony" stoi z pytającym wzrokiem i liczy na to, że mechanik zdecyduje z niego. Nawet jeżeli samochodu finalnie nie kupią, nie mam poczucia straconego czasu. Chłodna kalkulacja wskazuje, by poszukać czegoś innego i jak najbardziej to rozumiem.
Często jednak "Pan Kazek" to sąsiad, który z powodzeniem zamontował sobie światła diodowe do jazdy dziennej lub spoiler na tylną klapę, albo na pytanie: "czemu nie dmucha?" odpowiedział "filtr pyłkowy wymienić" i zaczęło dmuchać - więc znawca! Taki "Ekspert" jedzie oglądać pod presją. Nie może pozwolić na damaskację! Ma minę cwaniaka, podchodzi kpiarsko do mnie i pierwsze pytanie najczęściej brzmi: "powiedz pan lepiej od razu, co tu było bite, bo szkoda czasu". Zazwyczaj także wskazuje jako szpachlowane te elementy, które mają powłoke fabryczną i nikt ich nie dotykał. Dla niego milimetrowa różnica szczelin w dwudziestoletnim samochodzie, to ewidentny dowód na to, że auto z kilku spawane. Następne argumenty to zazwyczaj - sprzęgło do wymiany, bo nisko łapie (wtedy muszę odejść na bok żeby nie parsknąć śmiechem "Rzeczoznawcy" w twarz), silnik do remontu - często bez argumentów potwierdzających - po prostu "bo tak". Nigdy nie dochodzi do sfinalizowania transakcji. Kiedy już Brygada odjedzie. to pewnie w samochodzie "Laicy" dziękują "Ekspertom" za wyratowanie od wtopy, a Eksperci podnoszą dumnie głowę, a w duchu zastanawiają się, czy aby na 100 procent to auto było złe. "Pan Kazek" jeszcze nie wie, że będzie musiał jechać radzić jeszcze kilkanaście razy. Nie wie też, że najprawdopodobniej doradzi "Zielonym" największego "złoma", bo po prostu będzie już miał dosyć ciągłych wycieczek.
A ja mam świadomość, że straciłem godzinę na idiotyczną rozmowę z idiotą.
Kim jest "kupiec zielony"?
Jest to osoba, która o samochodach nie ma pojęcia. Auto jest dla tego kogoś przedmiotem, który chciałby mieć, ale z racji tego, że wie z internetu, a przede wszystkim z doświadczenia, że na samochodzie można nieźle wtopić, prosi o pomoc sąsiada, znajomego - "Pana Kazka".
Kim zatem jest ów Pan Kazek?
Czasem jest on mechanikiem i bywa tak, że zdaje sobie sprawę, iż auto za 2-3 tys. zł. nigdy nie będzie miało parametrów nowego. Wtedy oględziny przebiegają w miłej atmosferze. Pan Kazimierz - Mechanik wylicza "Zielonemu", co trzeba naprawić, a czego nie. "Zielony" stoi z pytającym wzrokiem i liczy na to, że mechanik zdecyduje z niego. Nawet jeżeli samochodu finalnie nie kupią, nie mam poczucia straconego czasu. Chłodna kalkulacja wskazuje, by poszukać czegoś innego i jak najbardziej to rozumiem.
Często jednak "Pan Kazek" to sąsiad, który z powodzeniem zamontował sobie światła diodowe do jazdy dziennej lub spoiler na tylną klapę, albo na pytanie: "czemu nie dmucha?" odpowiedział "filtr pyłkowy wymienić" i zaczęło dmuchać - więc znawca! Taki "Ekspert" jedzie oglądać pod presją. Nie może pozwolić na damaskację! Ma minę cwaniaka, podchodzi kpiarsko do mnie i pierwsze pytanie najczęściej brzmi: "powiedz pan lepiej od razu, co tu było bite, bo szkoda czasu". Zazwyczaj także wskazuje jako szpachlowane te elementy, które mają powłoke fabryczną i nikt ich nie dotykał. Dla niego milimetrowa różnica szczelin w dwudziestoletnim samochodzie, to ewidentny dowód na to, że auto z kilku spawane. Następne argumenty to zazwyczaj - sprzęgło do wymiany, bo nisko łapie (wtedy muszę odejść na bok żeby nie parsknąć śmiechem "Rzeczoznawcy" w twarz), silnik do remontu - często bez argumentów potwierdzających - po prostu "bo tak". Nigdy nie dochodzi do sfinalizowania transakcji. Kiedy już Brygada odjedzie. to pewnie w samochodzie "Laicy" dziękują "Ekspertom" za wyratowanie od wtopy, a Eksperci podnoszą dumnie głowę, a w duchu zastanawiają się, czy aby na 100 procent to auto było złe. "Pan Kazek" jeszcze nie wie, że będzie musiał jechać radzić jeszcze kilkanaście razy. Nie wie też, że najprawdopodobniej doradzi "Zielonym" największego "złoma", bo po prostu będzie już miał dosyć ciągłych wycieczek.
A ja mam świadomość, że straciłem godzinę na idiotyczną rozmowę z idiotą.
Przykład sprzed kilku tygodni - Renault Kangoo -
w ogłoszeniu na Otomoto wyraźnie napisane - "progi do wymiany", przez
telefon każdemu tłumaczę, że progi uległy biodegradacji i zostały z nich
tylko fragmenty. Przy samochodzie ewentualni kupcy i "pan Kazimierz".
Byli tam minutę zanim zdążyłem dojść. Patrzę na bruk obok auta, a tam
leży w proszku i we fragmentach to, co z tych progów ostało się jeszcze
na aucie, a pan "mechanik" leży i drapie dalej, i targa, i wyrywa, i
mruczy pod nosem: "ale zgnite te progi". Nie namyślając się więc długo
podchodzę do punto, którym przyjechali (uff jak cudownie - punto!) kładę
się i zaczynam drapać zgniliznę pod ich bolidem. Biegną w moją stronę
wszyscy i wrzeszczą:
- Co pan robisz?! Zwariowałeś Pan?!
Moja odpowiedź:
-Ale zgnite te progi macie... Jak to co robię? To samo!
Scena jak w "Dniu Świra". Jak łatwo się domyślić - do transakcji nie doszło. Ubaw mieli za to ci, którzy zdarzenie widzieli.
Reasumując - dzisiaj opisałem "pana Kazka eksperta". Tematu oczywiście nie wyczerpałem.
Dla tych którzy irytują się, że podaję same negatywne przykłady, dla
tych, którzy pomyślą, że wylewam tu swoje frustracje - zamieszczam tu
tylko wycinki z życia - te ciekawsze. Świat wcale taki nie jest! Jaki
byłby sens pisania tekstów typu - dzisiaj przyjechał pan "x" i obejrzał
auto "y", po wytknięciu kilku mankamentów transakcja zakończyła się
sukcesem i pan "x" kupił auto "y"?
Dobre z tymi progami:)
OdpowiedzUsuńJa nie mam aż tak dużego doświadczenia w sprzedaży, (sprzedawałem tylko własne samochody) Ale kiedyś trafił, się oglądający, nie z jednym panem Kazikiem ,nie z dwoma nawet. Ale z bodajże z siedmioosobową grupą spec-doradczą płci obojga:) Najprawdopodobniej rodzina z całej wioski się zjechała. I w sumie taki zjazd rodzinny nawet nie specjalnie mi przeszkadzał, a nawet byłem w stanie zrozumieć głównego zainteresowanego (młody chłopak na oko 18-19lat)chcącego oprzeć się na radach starszyzny plemiennej. Ale już to z jaką zaciętością rzucili się na ten biedny samochodzik wprawiło mnie w osłupienie. Wspomniane rozdrapywanie progów, ciągnięcie za listwy i uszczelki rzucanie się dupskiem na maskę przez opasłego wujka itp. Wszystko oczywiście przy niewybrednych komentarzach na temat samochodu.
Prawie siłą trzeba było "znawców" odciągać od auta, bo rozdrapali by je chyba w 5 min:)
Dodam tylko ,że samochód wystawiony był wyjściowo za 900zł (nie wiele więcej od ceny złomu) jeżdzący, z prawie rocznym przeglądem i dwumiesięcznym OC.
Transakcja niestety nie doszła do skutku. Choć wspomniany wcześniej chłopak, byłby pewnie na tak, gdyby nie to ,że zwyczajnie głupio zrobiło mu się za własnych ekspertów motoryzacyjnych:) I chyba najchętniej to chciał jak najdalej od nich uciec:)
Pozdrawiam.
Oj, znam to dobrze. A im tańszy samochód, tym większe nieraz wymagania i liczniejsza - jak to trafnie ująłeś - "starszyzna plemienna"
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :-)
Ha,ha,ha... Manewr z progami, pozwolił mi z uśmiechem na twarzy przeżyć kolejny dzień :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
:-) Ja również pozdravwiam!
Usuń