Auto na zdjęciu nie jest egzemplarzem, o którym mowa w tekście! |
Handel samochodami to dla mnie coś w rodzaju spełniania marzeń z dzieciństwa. Nie śniłem po nocach o własnym Transpoterze z lawetą i niemyciu się przez kilka dni, by zaoszczędzić na wyjeździe, więc nie jeżdżę do żadnej Holandii, Francji, czy Rzeszy po bezwypadkowe "igiełki" pachnące jeszcze kebabem. Ale ten wątek nie jest tu najważniejszy. Zmierzam do tego, że od dziecka kochałem samochody i w różnych okresach życia miałem różne marzenia dotyczące marki i modelu auta, które chciałbym mieć. Jedno marzenie jest niezmienne - Porsche 911 Typ 964 lub 993. Kiedy widzę ten samochód wyłącza mi się racjonalne myślenie. Najpiękniejsze auto świata, które póki co pozostaje w sferze planów na przyszłość, czyli za jakieś sto lat. Wracam na ziemię - za kilka dni termin raty kredytu za mieszkanie... ale na szczęście czas leci szybko - jeszcze tylko 27 lat i będzie moje... Zdążę przed emeryturą.
Pamiętam, że kiedy w 1995 roku weszła do sprzedaży Alfa GTV, wszyscy zachwycali się tym samochodem. Alfę można kochać, lub jej nienawidzić, ale większość z Was przyzna, że projektanci przy tych Fiatach robią naprawdę dobrą robotę. Był więc taki czas, kiedy bardzo chciałem mieć własną GTV. Niedawno, po 17 latach od premiery nadarzyła mi się okazja do kupna czerwonej rakiety, co prawda z silnikiem od kosiarki, bo czym w takim aucie jest 1,8 Twin Spark... Ale ten wygląd... (wszystkim, którzy teraz pomyślą, że to przecież stare i już nieatrakcyjne pragnę wyjaśnić, że nowoczene samochody nie ruszają mnie ani trochę. Nowe auta, to dla mnie przemielone telewizory, skarpetki, puszki po piwie i inne surowce wtórne, które formuje się w nijaką bryłę i sprzedaje po to, by za kilka lat, kiedy te wszystkie wpakowane tam chińskie i indyjskie podzespoły się rozlecą, a serwis zarobi już odpowiednią kasę, przemielić to znowu i uzyskać nowszy model nijakiego eko-auta, którego silnik będzie już wtedy pochłanial zanieczyszczenia z powietrza, a nie emitował je w atmosferę). Wracając do Alfa Romeo - zadzwonił do mnie gość z informacją, że ma do sprzedania czerwone GTV w świetnym stanie. Auto bezwypadkowe, bez szpachli, proste i ładne. Jedynym problemem było to, że silnik nie chciał odpalić. Cena proponowana przez sprzedającego była na tyle niska, że uznaliśmy z kolegą, iż opłaca się nawet kupic inny motor i zmienić, w razie gdyby ten miał np. urwany korbowód, co się w tych silnikach zdarza. Problemem była tylko dość duża odległość do pokonania - około 200 km w jedną stronę (wiem, że wielu z Was jechało pewnie nawet 600 km po auto, ja nigdy nie wychylam się po samochód dalej niż 100 km od domu. Boję się, że się zgubię po drodze) i mało czasu - pan chciał sprzedać Alfę koniecznie w tym samym dniu, a dzwonił około 19-tej. No jak tu nie pojechać? Zapakowaliśmy sobie w sreberko kanapki na podróż, ugotowaliśmy jajka na twardo, usmażyliśmy kotlety, herbata w termos i gnamy spełniać marzenia. Po drodze dograliśmy jeszcze lawetę. Kiedy dojechaliśmy na miejsce było już ciemno. Wyszedł do nas jakiś młody koleś z ojcem. Koleś miał na twarzy wypisane "jak żeś frajerze tyle przejechał to i tak kupisz". Tylko pytanie, czy ja miałem na twarzy "frajer" wymalowane... Zobaczyliśmy nasz obiekt - GTV wersja specjalna w kolorze czerwonej szpachlówki! Ten śliczny wóz, na pierwszy rzut oka urzekł nas swoimi równymi szczelinami (po jednej stronie 2 cm, po drugiej 0,2 mm), lakierem o strukturze dna wyschniętego jeziora (kiedy stwierdziłem, że ten samochód ważył fabrycznie około 1400 kg, a teraz ma tak pod dwie tony masy własnej, bo 600 kg waży sam kit, tata cwaniaczka - starszy stażem cwaniak - wyskoczył na mnie, że tu wszędzie jest oryginalny lakier. No cóż, oryginalności temu lakierowi nie można było odmówić). Dodam tylko, że to zdążyliśmy zauważyć jeszcze przed skorzystaniem z dodatkowego oświetlenia. Po włączeniu latarki, samochód przemówił do nas w języku... angielskim. To znaczy mówił łamaną polszczyzną i wraz z właścicielem uparcie chciał udowodnić swoje kontynentalne pochodzenie, ale bezskutecznie. Gdyby się bardziej postarali może... Nie mówię już o maskowaniu nieudolnie poprzerabianego wszystkiego, ale żeby chociaż chciało się komuś licznik w milach wymienić na bardziej swojsko wyglądający... I ci ludzie dalej twardo stali na stanowisku, że to nie jest przerobiony angol, co więcej - nagle cena wzrosła o tysiąc złotych i młodszy "dupek" zarzekał się, że taką kwotę podawał przez telefon i taniej nie sprzeda! I tak bym tego nie kupił, nawet za kilkaset złotych. Ten samochód nie był dla mnie nic wart. Nie było sensu się klócić z cymbałami, że są krętaczami, kłamią i tylko nas na koszty narazili, bo jak to w wioskach bywa - kiedy zaczeliśmy mówić głośniej, podkreślając nasze niezadowolenie, nagle ni stąd ni zowąd pojawił się jakiś Gienek i Mietek - mili panowie "pod wpływem", z życiorysami na twarzy wyrytymi, barami wyrobionymi zapewne przy przerzucaniu papierków w biurze i "grzecznie" nas zapytali, czy "coś nam tu ku**a nie pasuje". Musiało już pasować wszystko. Szkoda, że nie zrobiłem zdjęć tego auta, bo przed takim czyms chetnie ostrzegłbym wszystkich. Ktoś się napali, kupi i wtopi strasznie na tej "pięknej" czerwonej Alfie GTV ...
Tak więc Eugeniusz z Mieczysławem przedstawili nam argumenty, które ostatecznie przekonały mnie i kolegę, że implanty tanie nie są, a przecież oglądany samochód jest naprawdę kolekcjonerskim egzemplarzem w pięknym stanie wizualnym i technicznym, Wysp Brytyjskich on nawet nigdy nie widział, a podniesiona w chamski sposób cena jest i tak niebylejaką okazją. No, nie było się czego doczepić... Ale z racji tego, że my, jako handlarze nie mielibyśmy przy tym samochodzie nic do picowania i ukrywania, uznaliśmy, że najwygodniejszym dla nas miejscem będzie wnętrze naszego własnego auta, a jedynym słusznym kierunkiem - dom! I to szybko, zanim ci mili panowie każą nam i tak kupić tą GTV i jeszcze zostawić w rozliczeniu nasze A4. Bez dopłaty z ich strony!
Masz gust Panie Dzieju.
OdpowiedzUsuńKomiczne są takie zestawienia uociec ze synkiem. Najśmieszniej wychodzi jak się takich od siebie odseparuje i przepytuje, można wtedy poznać dwie niesamowicie ciekawe historie na temat pochodzenia o dziwo! tego samego auta :) I ta agresja w stosunku do potencjalnego kupca, też niezły chwyt marketingowy, ciekawe jakie byłyby wyniki zastosowania takiej strategii w innych dziedzinach handlu. "No bierzesz Pan k#rwa te spodnie czy nie?! Na c#uj mierzyć? Toż widać jak wiszą na wieszaku! Szybciej do k#rwy nędzy bo już czterech następnych stoi po nie w kolejce, a to ostatnia para!!" Hmm..
No, pomysł nie jest zły. Trzeba będzie wprowadzić na próbę te mętodę w handlu autami. Ale będę miał wyniki! Najpierw przez telefon ściema o idealnym stanie i niskiej cenie, a na miejscu siła perswazji kija bejsbolowego... ;-)
UsuńJa zastanawiam się czy na otomoto jest ów wehikułu ogłoszenie :D
OdpowiedzUsuń