Dawno, dawno temu, w czasach gdy twórcom Facebooków, Naszych Klas i innych takich, mamusie zmieniały jeszcze pieluchy, kiedy kupno nowego samochodu możliwe było tylko dla wybranych (niezależnie od tego, czy ktoś miał pieniądze, czy nie - zdobycie talonu na auto graniczyło z cudem, a szanse na wyjazd z Polmozbytu swoim wymarzonym Fiatem 126p mieli właściwie tylko wysoko postawieni i ich rodziny), przeciętny obywatel rozwijającego się, socjalistycznego raju mógł się w najłatwiejszy sposób zmotoryzować w niedzielne poranki, na placach pełnych lśniących Syren, Wartburgów, Fiatów, a nawet takich wytworów zachodniego imperializmu jak Mercedes, czy Volkswagen. Problemem była tylko cena aut - używane kosztowały nawet dwukrotnie więcej niż "nowe z salonu". Ten plac to oczywiście uwielbiana przeze mnie giełda - twór, któremu tradycja, nie wiem jakim sposobem, pozwoliła przetrwać do naszych czasów.
Kocham giełdy samochodowe - te miejsca mają swój niepowtarzalny klimat. Ten aromat pieczonych kiełbas zwyczajnych zmieszany z rozpylanymi przez wszystkich "detailerów" plakami, utrwalony w pyle z nieutwardzonych trzech hektarów, te odgłosy gazowanych na postoju "żylet", które po przekroczeniu 2000 obrotów grożą wypluciem tłoków przez pokrywę głowicy wprost na schylonych nad komorą silnika, skupionych dwudziestu Heńków, Kazków i innych "speców" lgnących do każdej podniesionej maski z nadzieją, że będą świadkami jedynej sprzedaży w tym dniu. Ja to kocham!
Na giełdzie byłem tylko kilka razy, celem pozbycia się nadziei o sprzedaży samochodu właśnie tam. Tak właściwie to miałem jeszcze jeden cel - nie wyspać się w niedzielę i stracić kilka przedpołudniowych godzin. Realizacja zamiarów - 100 procent!
Droga dojazdowa do tej krainy czarów, obstawiona jest przez "wczorajszo wyglądających" rycerzy biznesu motoryzacyjnego, których "stodołowarsztaty" czekają z utęsknieniem na jakiegoś zgnitego Palio, czy "Polo W Gazie", wybiegających pod koła, by zatrzymać zmierzające w stronę placu auta. Kiedy już przebrnie się przez te przeszkody nie rozjeżdżając przy tym nikogo, można spokojnie zapłacić przy bramie kilkadziesiąt złotych i grzecznie zaparkować w szeregu, na swoim 15 metrowym "polu nadziei".
Następnie - w zależności m.in. od ceny, którą wypiszemy na folderze reklamowym otrzymanym od kasjera i wstawimy za szybę - możemy:
a). Rozłożyć fotel i zasnąć
b). Poczytać książkę, lub gazetę (pod warunkiem, że nie stoimy "pod słońce")
c). Przejść się po giełdzie udając zainteresowanego zakupem i doskonale się bawić, kiedy znudzony handlarz ożywi się pełen nadziei, jak zaczniemy oglądac jego "furę" (też się tak parę razy ożywiłem, ale zaraz po zobaczeniu twarzy "zainteresowanego" wracałem do lektury książki)
d). Obowiązkowo - musimy pójść do skleconej ze starych wersalek, dykty i fragmentów przystanków PKS "kiełbasodajni", zamówić kiełbasę i zjeść ją na papierowej tacce przy brudnym, mokrym od herbat i coli stoliku. (Ten element giełdy akurat mi się bardzo podoba! Serio!)
e). Po zjedzonym posiłku i wypiciu herbaty w miękkim od temperarury plastiku, możemy skoczyć na stragany - tam zaopatrzymy się we wszystko - od perfum i płyt CD, po używane pierścienie tłokowe
do ursusa.
f). Iść do WC - przestrzegam - do dzisiaj nie rozumiem jednego - za półtoralitrową wodę mineralną dałem około 3 zł, a za zwrot tej wody w giełdowym WC zapłaciłem 8 zł. Nie wiem o co chodziło, ale 2 zł za WC? Kogoś fantazja poniosła...
g). I o mały włos, a zapomniałbym - możemy też marzyć o tym, że któryś z tych wycieczkowiczów dookoła, ubranych w skórzane kurtki i dresy, albo śliwkowe spodnie garniturowe i sweterki z napisem "Boys", to akurat ten wybraniec, który przyjechał nie po to, by sprzedać swoje dwu, czasem trzyśladowe "zwłoki", tylko przeznaczenie zagnało go na ten rajski plac po Twój samochód.
Po zaliczeniu jednego lub kilku wymienionych wyżej podpunktów, zazwyczaj jest już około godziny 11:00. Zdajemy więć sobie powoli sprawę z tego, że:
a) Wracamy do domu tym, czym przyjechaliśmy tutaj
b) Mamy brudną od kurzu twarz
c) Mamy brudne od kurzu auto z zewnątrz
d) Mamy brudne od kurzu auto w środku
e) Kończą się nam drobniaki na toaletę, a pani w okienku wycharczała przy ostaniej wizycie głosem o barwie zdenerwowanego bernardyna - "drobne, drobne pan dawaj, a jak nie to se gonić rozmieniać!"
f) Cały ten niedzielny piknik w zoo kosztował nas około 100 zł (przy założeniu, że odległość od domu, do tego cyrku wynosi około 10 km). Wystarczyłoby na dobry obiad w restauracji dla dwóch osób, lub na 18 tygodni emisji ogłoszenia w jakimś tam znanym serwisie.
Mogę z czystym sumieniem polecić - nie lubicie niedzieli i 100 zł - giełda samochodowa na Was czeka!
Oj tak, szczera prawda.
OdpowiedzUsuńA gdy robi się cieplej, skórzaną kurtkę zastępuje nieśmiertelna skórzana kamizela (w tym przypadku nie ma górnej granicy temperatury, spoczywa ona na plecach mimo +35), przed przegrzaniem główki chroni zaś ala skórzana, obowiązkowo czarna czapka z daszkiem. Zawsze kojarzyła mi się z płetwą rekina, która przemyka wśród nieświadomych zagrożenia potencjalnych ofiar. Około godziny 13 gdy plac powoli pustoszeje a wszystkie okazyje już dawno o brzasku zmieniły właścicieli "rekiny" zbierają się w stadzie i atakują grupami proponując jakieś 60-70% kwoty umieszczonej na karteluszce za szybą. Stąd moja sugestia, jeżeli ktoś nie jest "orką" radzę zmywać się przed 12 ;)
p.s myślę jednak że takiej giełdy powinien każdy chociaż raz spróbować (niekoniecznie samochodem), klimat rzeczywiście jest specyficzny i niepowtarzalny.
Witam,
OdpowiedzUsuńCoś w tym jest.
Kiedyś w akcie desperacji chciałem podjechać na giełdę.
Tydzień wcześniej udałem się sprawdzić jak to wszystko działa ( co by wiedzieć co i jak ) i działa dokładnie tak samo jak w czasach kiedy chadzałem z drabiną na truskawki. Stada wąsatych Marianów , opalone karki wystające z poliestrowych koszul, ogorzałe mordy , sandały i skarpety czasem mmokasyny. A wszystko to w morzu złomu którego nie kupiłby największy wariat nawet , mimo iż obok stoi wiraszka który zjadł zęby na sprzedawaniu białych strzał. Czasem jeżdżę tam z dzieckiem żeby pokazać "jak to było kiedyś" i że są miejsca gdzie czas się zatrzymał, tylko kiełbasy w kiełbasie mniej...
@user b-w
OdpowiedzUsuń@kubota
Nie sposób się nie zgodzić z Waszym uzupełnieniem ;-)
A na giełdę warto się przejechać, by poczuć ten klimat...
Pozdrawiam
a ja się nie zgodzę - kiedyś naprawdę to działało - sam kilka aut na Żeraniu w Warszawie sprzedałem jak i kupiłem - oczywiście transakcje odbywały się dopiero w tygodniu po sprawdzeniu aut, choć ze dwa samochody sprzedałem od razu i do domu wracałem autobusem z kasą w kieszeni
OdpowiedzUsuńteraz dawno nie byłem ale pewnie faktycznie sa trupy tylko i bardziej jarmark niż handel autami - choć oczywiście kiełbasa albo karków plus grzane piwko z barakowozu a do tego drobne zakupy konfekcji samochodowej miały swój klimat
no i gra w trzy karty :) to było coś dopiero!!!!!
PePe
Mój szacunek do handlarzy samochodami bardzo spadł gdy przez pół roku roznosiłem ogłoszenia na giełdzie. Rozmowy w stylu:
OdpowiedzUsuń* Chce pan darmowe ogłoszenie w Dzienniku Bałtyckim?
* A w czym to ogłoszenie?
* W Dzienniku Bałtyckim
* A ile muszę zapłacić
Albo teksty "ale ja już dawałem ogłoszenie do tej gazety dziś" przy fakcie że chodzę sam i dopiero rozpocząłem obchód....
Nie - na giełdzie nie można rozmawiać o Platonie.
"Nie - na giełdzie nie można rozmawiać o Platonie"
UsuńNie byłbym taki pewny - może czasem ktoś mieć taką "ksywę" :-)
Aż mi się łza w oku zakręciła, kiedy ja ostatnio na giełdzie byłem... Mowa oczywiście o Gliwicach? :)
OdpowiedzUsuńJak widzę wszędzie jest podobnie. Ja byłem w Krakowie ;-)
UsuńŹle mi się kliknęło i jakoś usunąłem Twój komentarz niechcący i nie da się go odzyskać. Jak coś, napisz jeszcze raz - opublikuję. Przepraszam :-)
OdpowiedzUsuńMi się kiedyś udało na giełdzie sprzedać auto ale niestety wszystko powyższe to prawda..
OdpowiedzUsuńPoznańska giełda ma jednak 2 wielkie zalety:
1. jedyne miejsce w okolicy gdzie można kupić kiełbasę/szaszłyk z grila opalanego prawdziwym węglem/drewnem, czuć aromat i smak, nie to co elektryki
2. kupisz tu KAŻDĄ cześć - najbardziej nietypowe auta albo wersje, jest wszystko!!
Nie zapomnijcie jeszcze o ważnym elemencie giełdy jakim jest oszustwo zwane gra w trzy karty(muszelki, kubeczki.. zależy od wersji), oni są tam zawsze, zawsze się gonią z policją i zawsze ktoś się daje nabrać..
Sprzedałem na giełdzie jeden samochód ;-) a raczej wymieniłem go za dopłatą pozbyłem się T4 "full wypas nie bita" ,a nabyłem BMW od pierwszego właściciela ha ha ha ,ale w kraju. Efekt wymieniłem trupa na trupa ;-) ale co jak co kiełbaski saszłyki palce lizać nigdzie tak nie smakują jak na giełdzie i herbatka w plastiku czy też w steropianie poezja smaku ;-)
OdpowiedzUsuńBo jedzenie na giełdzie z tych starych ogórków, Autosanów itp. ma swój klimat.
UsuńTaki Autosan stoi ciągle na giełdzie w Siedlcach. Byłem parę razy na giełdach bo w ciągu ostatniego roku trzy razy chciałem zakupić autko i ostatnio nawet chciałem się przejechać żeby poczuć ten klimat. Fajna giełda jest w Słomczynie ale węgielek tam to już rzadkość. Ale jest i czasem można naprawdę dobrze zjeść.
OdpowiedzUsuńGiełda samochodowa też mi się z tym kojarzy! W Łodzi giełda samochodowa jest tak jak piszesz połączona z mydłem i powidłem. I chyba tego badziewia jest więcej niż samochodów! :) Zapach kiełbasy, cyganie ze złotem i "perfjumami", nówki sztuki telefony spod kurtki, "cigarety" z Ukrainy itp. itd. I jeszcze przez megafon dają ogłoszenia.
OdpowiedzUsuńCóż, w dzisiejszych czasach internet rządzi, a giełdy hmmm.... Ale jakoś się to co tydzień kręci!