Tak, żyję ;-)
Chciałem pisać o czymś innym, ale w związku z tym, że ostatnio miałem przyjemność pooglądać i przejechać się autami sprowadzonymi z kraju sushi i skażenia radioaktywnego, naszły mnie pewne przemyślenia. Streszczę je tak: masz dużo piniondzów - kup jangtajmera z Honsiu, opraw w ramkę certyfikat i zostań koneserem.
Co rzuca się w oczy przeglądając oferty aut sprowadzonych/do sprowadzenia*(niepotrzebne skreślić) z Japan? Mowa tu oczywiście o jangtajmerach i innych ciekawych LHD. No rzuca się na siatkówkę znikoma ilość cyferek w przebiegu. Znikoma oznacza dla dwudziestopięcioletniego auta maksimum 90 - 120 tysięcy kilometrów, ale bywa i 40. Wszystko oczywiście jest potwierdzone odpowiednimi CERTYFIKATAMI. Tak, lubimy certyfikaty. Mam firmę, jestem skończonym złamasem, ale milion certyfikatów rzetelności sobie kupię i klienci patrzą na mnie jak na świętego.
Miałem o tym pisać dawno temu, ale jakoś zapomniałem o tej rzeszy szczęśliwców, którzy za kilkadziesiąt tysięcy złotych nabywają cudeńka pachnące kontenerem i solą morską. Dzisiaj natomiast obejrzałem pięknego W124 coupe z przebiegiem 70 tysięcy japońskich kilometrów i postanowiłem wystukać parę zdań.
Nie twierdzę, że w każdym przypadku liczniki są cofane. Japończycy są mali, to może i mało jeżdżą, dużo pracują, więc pewnie nie mają czasu nabijać kilometrów w swoich Mercedesach z patykiem w zderzaku. Ale mimo wszystko...
Żyjemy w kraju oszustów, gdzie każdy każdego chce wy#ebać jeśli to tylko możliwe. To już wiemy. W wyborach głosujemy na tych, którzy wmówią nam najlepiej, że to właśnie oni, a nie inni powinni nas okradać przez kolejnych kilka lat. Jeśli kupimy jogurt jabłkowy (oryginał) w dyskoncie z uśmiechniętym szkodnikiem w logo, to ma on mniej jabłek niż też sam jogurt kupiony w sklepiku u pani Heni (chyba że pani Henia sama kupiła go w dyskoncie, bo było taniej niż w upadającej hurtowni - wtedy też mamy mniej jabłek, tylko drożej kosztuje). Przykłady można by mnożyć. Ja chciałem napisać kilka słów o tym, co od dłuższego czasu jest popularne i modne. Mam na myśli kupno starego samochodu sprowadzonego z Japonii, auta niemal bez przebiegu ale za to z oryginalnym certyfikatem potwierdzającym co tam chcemy.
Jakiś czas temu zachwycony znajomy pokazywał mi swój nowy nabytek - W140 CL 600. Gość był niezwykle dumny z tego, że udało mu się trafić świeżo sprawdzone auto z przebiegiem dużo poniżej 100 tys.km. Obejrzałem. Samochód faktycznie ładny, ale licznik widział te kilometry raczej jakieś 10 lat temu. Kiedy powiedziałem co myślę, oburzony "koneser" zaczął mi wymachiwać papierkami, których za cholerę nie umiałem przeczytać. Z nich podobno wynikało, że jestem w błędzie.
Jak zapewne niektórzy wiedzą z fejsbuka - też kupiłem sobie kiedyś W140. W kraju. Japonii mój Mercedes nie widział. Też mam już do niego certyfikat więc jak ktoś chce zrobić deal życia - zachęcam do kupna. Sąsiad się w życiu nie kapnie, że ściema. Co prawda mój certyfikat powstał w jakieś siedem minut (w pośpiechu zrobiłem nawet błąd w VINie) i nie jest to certyfikat eksportowy. Na zrobienie eksportowego szkoda mi już było czasu, ale w razie potrzeby to nie problem.
Czarno na białym - okazja! |
Stworzyłem też jakiś inny papierek potwierdzający przebieg - powstał ze znalezionego w sieci fragmentu instrukcji obsługi wzmacniacza gitarowego (w wersji językowej skośnej). Pieczątka jakiegoś biura podróży z Tokio oczywiście uwiarygodnia zapisy. Nie ważne, że taki papierek nie istnieje. U nas im jest ich więcej oraz im więcej na nich pieczątek - tym lepiej.
Te magiczne dokumenty podniosły wartość mojej kupy żelastwa co najmniej o sto procent, bo przecież każdy rodak zna język japoński i przetłumaczy sobie z marszu te szlaczki. Dociekliwy zapewne będzie kontaktował się z japońskim Ministerstwem do Spraw Okazji Eksportowych.
Ogólnie rzecz ujmując - z całą pewnością przekręt wyjdzie na jaw. Przekręt? Jaki przekręt? Miałem na myśli, że prawda zostanie potwierdzona.
Udokumentowany przebieg 46909 km w momencie sprowadzenia. Wartość kolekcjonerska. |
Dlaczego w przypadku eksportu aut z Japonii wietrzę spisek? Oglądałem kilka sztuk, będących już w posiadaniu szczęśliwych właścicieli. Każdy samochód miał jako załącznik papierki z wzorkami, z których poza VINem i przebiegiem gówno wynikało.
Teraz dwa słowa o wspomnianym na początku W124 coupe, aucie któremu zegar zatrzymał się na siedemdziesiątce. Patrząc na mojego W124, (a mam tam na liczniku jakieś 290 tys. km. i zakładam, że nie jest to pierwsze 290 tys.) muszę przyznać, że egzemplarz którego ja mam zaszczyt "wrastać w ziemię" w garażu, powinien mieć przebieg minusowy. Bo mój w porównaniu do oglądanego dzisiaj, jest prawie jak nowy. A Japonii nie widział...
Ale dumni kolekcjonerzy są szczęśliwi. A przecież o to chodzi, by klient był zadowolony.
To nie z Japonii. To moja wersja niecertyfikowana, czyli gniot bez wartości kolekcjonerskiej. |
Wprowadzam nową usługę - sporządzanie certyfikatów z Japonii, Chin, Korei i pozostałych krajów, w których używa się niezrozumiałych literek. Wszystko będzie szło z jednego szablonu, ale zapewniam, że poświęcę na to tyle czasu, by oryginalność dokumentów była niepodważalna.
Mogę zrobić dokumenty nawet na Poloneza Trucka! Polak we wszystko uwierzy, byle wyczuł okazję. Łyknie nawet tekst, że Tigrą babcia jeździła. Serio, tak było ;-)
P.S. Niektóre auta z Japonii są naprawdę ładne. Takie też widziałem.
さようなら
Warto było ustawić sobie Twojego bloga w RRS;) Przede mną długa noc. Biorę się za czytanie:)
OdpowiedzUsuńNo nie wierze, gdyby nie rss...
OdpowiedzUsuńDla mnie wpis w odpowiednim momencie. Szukam samochodu dla siebie i jestem w kropce. Lokalny rynek samochodów (nie mówię o Polsce) jest bardzo powtarzalny: Focus, Auris, Passat, Golf, Mondeo, 308, Octavia. Do obrzydzenia. Niedaleko mnie znajdują się firmy które sprowadzają auta z Japonii. Wiele z nich jest niedostępnych na europejskim rynku a niektóre naprawdę rozbijają bank. Fakt że nie wierzę w przebiegi na papierach i trochę się boję że później będzie ciężko sprzedać. Zobaczymy
Japończyk płakał jak wystawiał certyfikat...
OdpowiedzUsuńśmiechłem
UsuńSuper, że znowu piszesz stary ! Dla mnie oczywiste jest, że każde auto nieważne skąd sprowadzane, które choć przez moment przeszło przez ręce polskiego handlarza ma kręcony licznik. Oczywiście wyjątki się zdarzają, ale zgodnie z przysłowiem potwierdzają one tylko ogólnie obowiązującą regułę.
OdpowiedzUsuńNic w tym odkrywczego ;).
W Polsce, niezmiennie, od lat działa magiczna zasada:
OdpowiedzUsuńAuta
powyżej 25 lat - przebieg 200-230 tyś. km
do 20 lat - przebieg 170-200 tyś. km
Wóz z importu - dziel przez dwa (czyli odpowiednio do ~110 i 80 tyś km).
A jak ktoś chce to może nawet doczytać czy ten certyfikat me ręce i nogi! :>
Usuńhttp://www.japantradecar.com/info/Fraud_Warning/Why_Is_Export_Certificate_Important.aspx
Zapewniam Cię, że nikt ze znajomych nic nie sprawdzał. Są szlaczki i cyferki - jest zaufanie ;-)
UsuńBardzo łatwo da się stworzyć taki certyfikat z odpowiednio umieszczonymi danymi. Wystarczy przeczytać linka, którego podałeś ;-)
Nie twierdziłem że nikt tego sobie nie podrabia ;)
UsuńCiekawe ile się czeka na odpowiedź z tego ichniejszego urzędu, na potwierdzenie.
Ostatnio "po drodze" oglądaliśmy auto w okolicach Warszawy - kolega zupełnie nie zainteresowany zakupem zbliżył swojego smartfona do karoserii i chciał zrobić zdjęcie lakieru, którego barwa mu się spodobała. Właściciel auta jak to zobaczył zaczął się jąkać, zrobił się czerwony jak burak aż się cały rozdygotał. Co Pan robi ? - krzyknął do kolegi, a ten ze stoickim spokojem powiedział, że sprawdza grubość lakieru wykorzystując swoja najnowszą aplikację w smartfonie. Gość zaczął się nagle tłumaczyć, że błotnik i drzwi były malowane, maska częściowo a tylny słupek musiał lekko wyprostować po delikatnej stłuczce. Oczywiście w ogłoszeniu auto miało oryginalny lakier i było bezwypadkowe. Tak to śmieszny żart uchronił przyszłego ( niedoszłego ) nabywcę przed zakupem przeszacowanego cenowo auta. Zachęcam do spróbowania tego chwytu - jak traficie na nieuczciwego jełopa to przynajmniej satysfakcja pozostaje, że nie daliście się oszukać a jego mina : bezcenna........ pozdrawiam
OdpowiedzUsuńUfff. Jak to dobrze że Pan żyje! Bo się już nudno robiło. Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńooo tak, polska to kraina pieczatek, bez pieczatki nic nie jest wazne a im wiecej pieczatek tym swietszy kwitek, az dziw ze polacy wieza w Pismo Swiete, skoro tam niema pieczatek!!!
OdpowiedzUsuńTo między innymi dzięki Twojej stronie spokojnie panuję, od blisko roku, nad Peugeotem 306. Nic specjalnego - 1996 r. (Złomnik byłby rad:-)). Oczywiście sprowadzony zgodnie z Twoją Nową Polską Normą - 160. Zdaję sobie sprawę, że ta norma jest co najmniej dwukrotnie przekroczona. I co mi tam? Będąc (mam nadzieję) świadomym użytkownikiem samochodu nie patrzę na papierki, certyfikaty i tym podobne - w mojej skromnej opinii- bzdury. Stan techniczny - Idioto - parafrazując znanego polskiego polityka... I jeszcze jedno, a nawet dwa. Nie pamiętasz mnie, a sprzedałeś swego czasu sprzedałeś mi Nissana Micrę z przeznaczeniem jako du...wóz dla Mojej Kobiety. Dziękuję. Jesteś cholernie porządnym Człowiekiem. Micra śmiga blisko trzeci rok... I po drugie: wiem, że obowiązki (itede, itepe - jak ładnie śpiewała p. Magda Umer do tekstu p. Agnieszki Osieckiej), rodzina: ale - bądź uprzejmy "ścisnąć poślady":-) i pisać nieco częściej i więcej. Zdaj sobie sprawę z tego, że (bez "napinania się") jesteś dla "kilku" (to bardzo zaniżone) osób istotą opiniotwórczą... A ponadto- znakomicie piszesz.
OdpowiedzUsuńMiło mi bardzo, a szczególnie się cieszę, że coś co sprzedałem, jeszcze nie wylądowało na złomie (to wszystko mam tak obliczone - okres rękojmi i kaput!) ;-)
UsuńP.S. Jaki kolor Micry i ile ma drzwi? Ciekawy jestem która, bo żadna nie miała prawa tyle ujeździć ;-)
Pozdrawiam Cię i zaglądaj tu, bo coś tam się raz za czas będzie pojawiało. Nie chcę już produkować tekstów masowo, bo ileż można nawijać o tym samym, tylko innymi słowami ;-)
I to jest właśnie problem naszego kraju. Nawet najwspanialszą rzecz na świecie "Janusze handlu" potrafią spiexxxolić. Jestem pasjonatem motoryzacji, rzeczoznawcą samochodowym i w przeciwieństwie do większości polskich przedsiębiorców parających się importem samochodów z Japonii... byłem tam. Byłem, widziałem i z całą odpowiedzialnością przysięgam, że Japonia to motoryzacyjne eldorado dla pasjonatów motoryzacji. Większość samochodów jest naprawdę w obłędnych stanach. Zakup auta z lat 90tych z przebiegiem poniżej 50 000km to żaden problem. Zdarzają się perełki z przebiegami naście tysięcy kilometrów. W skrócie jest tak dlatego, że samochody zwłaszcza LHD pełnią tam zupełnie inną funkcję aniżeli u nas. To bardziej biżuteria niż środek transportu. Zupełnie inaczej ma się, rzecz z ich lokalnymi wyrobami. Byłem tam kilka lat temu i w między czasie miałem okazję pomóc znajomym kolekcjonerom/pasjonatom w ściągnięciu kilku ciekawych samochodów i ani razu się nie zawiedliśmy. Za każdym razem auto było miłym zaskoczeniem. W Tokyo jednego dnia na jednej aukcji sprzedaje się do 80 000 samochodów!! To prawie tyle co jest wystawionych aut na allegro z całej polski. Populacja może podobna ale nie wierzę, że co tydzień na allegro rotują się wszystkie auta. Przy takiej ilości aut już sam rachunek prawdopodobieństwa wskazywałby, że musi się trafić jakaś perełka. I tak jest co tydzień wyszukuje może 20-30 ciekawych samochodów. To około 0,03% oferowanych aut. A co z resztą? Reszta z pewnością jest lepsza niż rodzime zajazdy ale nie odbiega od naszych zadbanych aut. Ponieważ rynek w Japonii jest ciągle monitorowany przez kolekcjonerów z całego świata, te najwspanialsze samochody nie sprzedają się niestety tanio. Prowadzi to do tego, że rozbieżność cenowa tego samego modelu z tego samego roku potrafi rozciągać się od 10 000zł do 100 000zł. Np BMW 840 można sprowadzić za 30-40 000zł ale za najwspanialsze egzemplarze trzeba by zapłacić 150-200 000zł. No i tym sposobem dochodzimy do sytuacji gdzie wchodzę na giełdę klasyków i widzę dane auto sprowadzone z Japonii po opłaceniu 10% cła 19% VAT i 18% Akcyzy za cenę nie do osiągnięcia w Japonii!!! Jeżeli opis stanu auta byłby zgodny z prawdą znaczyłoby, że polscy importerzy są niczym tureccy eksporterzy w Berlinie - na każdym aucie tracą.(Znałem takiego turka, który zawsze jak sprzedawał to po przypieczętowaniu transakcji płakał, że dał za auto 100 czy 200 euro więcej i jest stratny). Wysyłam kiedyś ogłoszenie do znajomego z Japonii z przetłumaczonym opisem i zapytaniem jak to możliwe a Japończyk drapiąc się po głowie mówi mi, że może je kradną :) Prawda jest taka, że większość tego co przyjeżdża do nas z Japonii to raczej unikaty "drugiej" kategorii. Pomijam już zupełnie kwestię "odprawy" celnej. Nie widzę możliwości, żeby opłacało się przywozić na handel te najlepsze auta bo kto przy zdrowych zmysłach zainwestuje powiedzmy 100 000zł, żeby zarobić 5 bo może komuś się nie będzie chciało poszukać brokera.
OdpowiedzUsuńPolecam być czujnym aczkolwiek nie zrażać się do Japonii i nie bać się ryzyka bo naprawdę widziałem sporo bezcennych min ludzi, którzy zjeździli pół europy szukając auta X przez dwa lata i nic a tu 4 miesiące i widok rzucający na kolana.
Tak czy inaczej wpis trochę oderwany od rzeczywistości i nie sprawiedliwy. Gdybyś był kiedyś w Warszawie i miał ochotę zobaczyć co naprawdę można przywieźć z Japonii to mogę wysłać Ci namiary na mnie.
Pozdrawiam
Ta giełda klasyków jest jak giełda Wall Street przed kryzysem. Musi się załamać, bo frajerzy kiedyś się nasycą starymi mercedesami i przejrzą na oczy. Dowodem jest to, że auta od szczęśliwych nabywców tych youngtimerów już nie są tak łatwo zbywalne. Ceny tych tzw yountimerów są sztucznie napompowane !!! Ludzie ocknijcie się. Z tego nie będzie żadnego zysku.
UsuńTwój tekst powinien przeczytać każdy, który ma zamiar wejść na Giełdę Klasyków. To co tam się wyprawia to istna paranoja. Nawet Złomnik pisał już o tym pośrednio kilka przykrych słów.
OdpowiedzUsuńJa starałem się w komentarzach pod konkretnymi aukcjami w grzeczny sposób powiedzieć to co Ty, jendak moje wpisy znikają po godzinie...
Co do certyfikatów to nie trzeba ich nawet fałszować w tak oczywisty sposób. Znalazłem w googlach firmę, która wystawia taki Export Certificate, oni mieszczą się w Japonii. Taki certyfikat ma nawet pieczęć ministerstwa transportu. Problem polega na tym, że ta pieczątka jak i sam wydział ministerstwa nie istnieją. Pomiędzy faktycznym wydziałem ichniego ministerstwa a tego, które dostaniemy na wykupionym certyfikacie jest tylko jedno słowo różnicy.
Firma wystawiająca taki certyfikat potrzebuje jedynie VIN samochodu.
Przykre jest to, że handlarze w tak oczywisty sposób oszukują, dodatkowo śpiewają sobie absurdalne ceny za samochody.
Nie wiem co myśli koleś z Giełdy Klasyków ale robi z siebie pośmiewisko.
Ciekawy jestem kiedy pęknie bańka spekulacyjna tych starych gratów (przepraszam! Klasyków, youngtimerów...)?