sprawyfirmowe.pl czy jakoś tam |
Witam wszystkich Czytelników. Także tego kogoś, co to na fejsbuku wyżalił się w komentarzu, jakim to jestem prymitywnym "handlarzykiem" jak wszyscy i jak to stworzyłem tego bloga, żeby zrobić reklamę działalności itd... Rozgryzłeś mnie gościu! Każdemu, kto przychodzi patrzę najpierw w zęby, czy ma tam pieniądze, potem przerwawszy dłubanie w nosie staram się jak najszybciej wyszarpać mu te złotówki z gęby, wcisnąć mu siedemnastoletnią Bravę, w której Heniek dopiero co skończył wstawiać siedem ćwiartek (5,2 promila). Taki już jestem...
Po tej krótkiej autorefleksji wracam do tematu. A raczej go podejmuję.
Z wikipedii |
Znajomy znajomego strasznie mocno przypalił się na Reno Scenik. Znalazł takowe z rocznika 2012, czy jakoś tak, sprowadzone z Francji, z przebiegiem około 2 tys. km, czyli nawet nie polskim - z rajskim. Bo przecież za życia do raju pójdzie ten Żabojad-Dobroczyńca, co to kupił nowe, świetnie wyposażone auto (skóry i inne "rodakolepy"), ledwo je odpalił i już do Polski sprzedał. I co jasne, TANIOOO! W rzeczy samej święty on, święty ten, co je przywlókł, błogosławiony lakiernik, co to jeden delikatnie przerysowany błotnik pomalował! Szkoda, że pójdę do piekła, bo chciałbym ich poznać.
Temat Reno był mi przez kolegę podrzucany przez dłuższy czas. Napalony tak się bowiem napalił, że żadne argumenty nie trafiały. Proszono mnie, żebym podjechał to zobaczyć, bo ja mam tam dwa kilometry, a oni mają sto. Od jakiegoś czasu nie jeżdżę oglądać aut dla nikogo, bo nie mam czasu, a poza tym gdzie nie pojechałem, to do transakcji nie doszło, bo...
Tradycyjnie, w d#pie miałem tego Scenika, do czasu kiedy ciekawość zwyciężyła. Otóż kupujący pojechał sam, umówił się w ASO Reno na sprawdzenie auta i napalił się jeszcze bardziej, bo wyszło tam, że sprzedający prawdę powiedział - jeden błotnik malowany, kawałek maski cieniowany i tyle. Igła! Prezent od Francuza tym razem.
W dzień po wizycie w ASO odebrałem telefon od kolegi. Nie przestawał mnie przekonywać, żebym podjechał i rzucił na samochód moim ślepym okiem. Tak z ciekawości chociaż, bo przyszły właściciel Reno już kombinuje kasę na okazyjną furę.
Podjechałem więc, wlazłem na plac błyszcząc plecionym mokasynem (dłubiąc w nosie, oczywiście) i przyglądnąłem się "Renóweczce". Tak bez przykładania miernika rzucił mi się w oczy lakierowany cały prawy bok, słupek i maska. Błotnik przedni lepiej wyszedłby mi chyba sprejem. Niezbyt ciekawie wyglądało też spasowanie elementów. W ciągu pięciu minut na placu, bez podnośnika udało mi się jeszcze dojrzeć, że macperson z prawej strony delikatnie (całkiem) różni się od lewego. Ktoś sobie nie "celnął" też w sprężynę o odpowiedniej wysokości - różnica między stronami, tak na oko, wynosiła około 2 cm. Pewnie akcja serwisowa była i wszyscy kierowcy ważący ponad osiemdziesiąt kilogramów dostawali gratis wyższą sprężynę na lewą stronę.
Zrelacjonowałem to zainteresowanemu i już chciałem poprosić sprzedawców o kluczyk, już chciałem usłyszeć tę historię o akcji serwisowej ale zorientowałem się, że goście z budki gdzieś sobie umknęli. Poczekałem kilka minut, ale się nie doczekałem.
Dostałem też informację od mocodawców, że napalony się wygasił i już nie muszę zaglądać do środka, ani pod maskę ani nigdzie i żebym lepiej już jechał do domu, bo zniszczyłem czyjeś marzenia.
No to się zmyłem z placu z poczuciem, że właśnie nasrałem do własnego gniazda. A gdyby panowie się tak nie ulotnili, może zaproponowałbym im deal? Wiedziałem że ode mnie dużo zależy, a w takim przypadku jakiś tysiąc w zębach potrafi czynić cuda (jak już w takich niebiańskich klimatach jesteśmy). Pies ogrodnika...
I znowu, po co ten tekst?
***Reklama działalności***
***To była reklama działalności***
Po reklamie zejdźmy na ziemię. Myślałem, że płacąc dużo złotówek w ASO można liczyć na w miarę uczciwe i fachowe sprawdzenie przed zakupem. Kiedyś tak myślałem. Już od dłuższego czasu mam inne zdanie na ten temat. Ciekawe co jeszcze można by znaleźć w tym aucie, gdyby wjechać nim na kanał.A mógł sobie pojechać kolega kolegi na Wietnamską do specjalisty od gazet w silentblokach. Zapłaciłby pięć dych, a nie dwieście, czy trzysta, czy ile tam liczą sobie w tych serwisach gdzie wbijane są bezcenne PIECZĄTKI.
Taka dygresja - Polska to kraj pieczątek. Im jest ich więcej, tym lepiej. Zarówno w tysiącach urzędów, jak i w stercie makulatury "made in China" z logo producenta. Pieczątka budzi zaufanie. Ech tkwi w nas ten PRL...
P.S. Choć z drugiej strony za dużo pieczątek to też problem. Mam starą Felicję kombi, w fajnym stanie, z książką i jest w niej tyle pieczątek, że w głowie się od nich kręci. Od nowości bili pieczątki, do teraz. Ale jej nigdy nie sprzedam, bo tak się zapędzili w tych stemplach, że pod koniec ubiegłego roku dobili do 213 tys. km. Cytując dzwoniących - "oj duuużo to już ma przejechane".
***To była kryptoreklama działalności***
P.S. Dziękuję Ci Tymon za wzięcie mojej strony w tych jakże okrutnie trudnych dla mnie chwilach. Uważaj tylko, bo kierując się logiką pokrętną możesz zostać posądzony o groźby karalne. Użyłeś słowa "broń". Kontekst nie ważny. Użyłeś... A ciekawe, co Ty reklamujesz? Pewnie też jesteś na tyle bezczelny, że chcesz zarobić na życie. Czujne oko obserwuje ...
Na koniec moja teoria odnośnie historii wspomnianego Scenika, domyślam się, że w miarę zgodna z rzeczywistością.
Otóż w 2012 jakiś Jean Jacques Cośtam kupił sobie auto. Zdążył wyjechać nim na jedną wycieczkę weekendową z rodziną i kilka razy na zakupy. Po trzech tygodniach bezproblemowego użytkowania (jeszcze nic nie zdążyło się zepsuć), wracając z Karfura wpadł w poślizg na autostradzie i tak wydzwonił w barierę, że urwał prawe przednie koło, które wbiło się w fartuch (ale głupia nazwa). Oczywiście przeorał cały bok. Ubezpieczyciel ocenił, że naprawa jest nieopłacalna, wypłacił kasę i zabrał wrak. Od firmy ubezpieczeniowej kupił go Zygmunt, który ma połapane takie "okazje". U Zygmunta auto kwitło trochę na placu (on nie naprawia - sprzedaje takie, jakie kupił) aż zjawił się Kazek i furę nabył. Dłuuugo naprawiał, bo o tanie części niełatwo, a i spawania trochę było. W końcu sklecił to do kupy i czeka na klienta.
P.S. Kazimierzu, znam przypadek gościa, który kupuje takie młode gnioty i robi je idealnie - każda zaślepka jest na swoim miejscu, każda śrubka jest oryginalna, nawet sprężyny są z tego samego auta i mają taką samą wysokość! A miernik pokazuje od 90 do 120 max. i nie ma wąwozów po papierze ściernym. Ja bym się nie zorientował w żaden sposób bez rozkręcenia połowy auta. Ale taka naprawa trochę kosztuje (sam nie bałbym się czymś takim jeździć, mimo wstawionej połówki). Gdybyś postarał się bardziej, to był naiwniak, któremu pięć dych zza zębów wystawało. A tak? Ja bym pojeździł tą Renówą, żeby przebieg trochę urealnić... Chyba, że strach tym jeździć...
Jak mogłeś, taką okazję odebrać znajomym, toż to taki świetny egzemplarz był, nawet lepszy niż egzemplarz testowy z salonu. Pewnie jeszcze z francuskiego salonu, ledwo co go sprzedali, bo im już się znudził (nie pachniał już nowością, to trzeba było go tanio sprzedać). A że sprężyny inne... Bo Dobry Francuz jeszcze je wymienił, specjalnie dla Polaka, bo chciał mu przyjemność sprawić.
OdpowiedzUsuńA tak serio, zastanawia mnie, kiedy przeminie to idiotyczne myślenie, że za niską cenę będziemy mieli igłę, "nic nie stuka, nic nie puka, wsiadać i jechać". I to w przypadku, gdy przeczy to jakiemukolwiek rozsądkowi (już niekoniecznie zdrowemu). Cały czas w takich przypadkach kojarzy mi się sytuacja, jak mój ojciec kupił tej zimy Fiata Cromę z końca 2010 roku, za jakieś 35 tysięcy. Pierwsze pytania, które dostawał, to były "omujborze, za Fiata tyle zapłaciłeś? Przecież mogłeś kupić za tyle samo Passata w okazyjnej cenie, a nie Fiata, przecież to się zaraz zepsuje". Mam wrażenie, że część Polaków w ogóle nie szanuje swoich pieniędzy i przy kupnie samochodu nie używa mózgu, kupując padła, które nie mają szansy występowania, wręcz sami proszą się o to, żeby być oszukani.
Niestety, wielu Polaków jest wyznawcami tych "niebitych igiełek", a "typowe Mirki" po prostu wychodzą naprzeciw zapotrzebowaniu.
UsuńChcą mieć "janusze" passata B6 highline od niemieckiego dziadka za pół ceny? No to go dostaną. A, że składany z dwóch, czterośladowy i z airbagiem marki "Opornik" - WAŻNE, ŻE CYFERKI NA LICZNIKU PRZEBIEGU UKŁADAJĄ SIĘ W MAGICZNE 165 000.
Osobiście posiadam auto mało popularnej marki, na które "janusze" nie chcą nawet pluć bo szkoda im śliny. Ile się nasłuchałem - "O Boże, oszalałeś! Po co kupiłeś ten złom, który ci się zaraz rozleci, zamiast czegoś porządnego, niemieckiego". Tylko, że jeżdżę już trzy lata i tylko zmieniam olej, podczas gdy znajomi w "porządnych niemieckich furach".... różnie bywa :)
Kilka lat temu moja znajoma kupiła octavię w salonie skody. Auto nie było nowe - jak pamiętam miało ze 2 czy 3 lata ale jak ją zapewniali w ekstra stanie, bezwypadkowe, oddane przez jakiegoś klienta w rozliczeniu bo kupował nowe. Jeszcze dołożyli pełną polisę do autka więc kobietka była bardzo zadowolona. Pojeździła sobie rok i ubezpieczenie trzeba było wykupić więc poszła do swojego znajomego, który z tego żyje, że szuka najlepszych ofert a ten zabrał się do roboty rzetelnie. Już następnego dnia wygrzebał informację, że jej srebrna bryka jest po szkodzie całkowitej. Jak to zdziwiła się niewiasta - w salonie sprzedali mi takie auto a powiedzieli, że bezwypadkowe - pojechała do nich zrobić awanturę ale ją wyśmiali i powiedzieli, że to i tak była okazja ( moim zdaniem nie ) i niech się buja tzn. jeździ dalej i będzie zadowolona jak dotychczas. Octavia w ciągu roku ani razu się nie popsuła ale ta przykra informacja tak jej namąciła w głowie, że czym prędzej pozbyła się rzeczonej skody z postanowieniem, że już nigdy skody a tym bardziej od tego sprzedawcy nic nie kupi. Od tej pory kupuje tylko pojazdy nowe - fakt, że ją stać ale niesmak pozostał. Ciekawe czy takie praktyki zdarzają się często - ciekawe czy gdyby chciała ocenić takie auto w ASO (?) to powiedzieliby jej o tym.
OdpowiedzUsuńW konkurencyjnym serwisie może by coś znaleźli. Przeszłość powypadkowa, tak naprawdę nie w każdym przypadku dyskwalifikuje auto. Zależy tylko, czy naprawa była DOBRZE wykonana. Jak już pisałem - dobrze zrobionym autem nie bałbym się jeździć ;-)
UsuńTak naprawdę chodzi o to, że przeszłość powypadkowa, o której nie wiemy dyskwalifikuje sprzedawcę nie auto i tyle. Poza tym, na handel nie robi się dobrze.
UsuńOstatnio sprzedałem moje BMW znajomej, ale zanim doszło do transakcji poleciłem sprawdzić samochód u mechanika, bo mimo że powiedziałem jej o wadach tego samochodu chciałem by ktoś to potwierdził. Pojechaliśmy do ASO Mazdy, bo tam miała znajomych "mechaników"...
OdpowiedzUsuńWniosek - panowie nie zauważyli tak oczywistej rzeczy, jak generalna naprawa zawieszenia przedniego! Za to na podstawie malowanej maski, tylnej klapy i uszkodzonego mechanizmu wycieraczki mocno podali w wątpliwość przebieg potwierdzony książką serwisową prowadzoną w Niemczech do końca, potwierdzoną telefonicznie w Polsce. Pieprzyli głupoty na temat samochodu, bo nie lubili marki. Ponadto "pan mechanik" stwierdził, że do BMW na zimę koniecznie trzeba wsadzić ze 2 worki cementu, bo albo nie wyjedzie z parkingu, albo będzie nieustannie kręcić bączki. W końcu co roku tyle śniegu we Wrocławiu... Sprzedawany model to E46 z końca produkcji z pełną kontrolą trakcji DSC. Po tej wizycie wszelkie ASO omijam szerokim łukiem.
Jak kupowałem Lagune II do pojechałem do serwisu Reno co prawda bez autoryzacji ale naprawiali głównie francuzy zapłaciłem 150zł auto mam prawie 2 lata i jeździ nie wybuchło nie spaliło się nawet turbo cały czas mam to samo owszem malowane było parę elementów no ale 10 letnie auto z przebiegiem 200000 plus musi mieć jakąś historie.
OdpowiedzUsuńWszystko zależy od przede wszystkim profesjonalizmu warsztatu i ludzi tam pracujących.
Widzę, że kolega jest na bieżąco w nowych produkcjach HBO ;)
OdpowiedzUsuńWszystko się zgadza - autko naprawiono dobrze - ale akt, że została zrobiona w ASO w bambuko. Sprzedali jej samochód z określoną historią - jak zapewniali bezwypadkowy od pierwszego właściciela i za taki bez targowania zapłaciła - gdyby wiedziała, że jest po szkodzie całkowitej to nigdy by go nie kupiła nawet za połowę ceny. Ja w odróżnieniu od niej nie mam takiej awersji do bitych aut i pewnie bym go kupił ale z pełną świadomością, że był robiony i w cenie z rabatem adekwatnym do jego historii. Fakt zatajenia tego, że go sami naprawili po szkodzie całkowitej już nie jest w porządku nie mówiąc o ewentualnych konsekwencjach prawnych. W każdym razie kobieta pozbyła się auta szybko i ze stratą i nie ma zaufania do pracowników salonów samochodowych. Więc kto jak nie oni powinni być prawdziwymi
OdpowiedzUsuńi uczciwymi specjalistami weryfikującymi używane pojazdy - jak widać nie są. Kolejny temat to sprzedawanie regenerowanych części jako nowych - sam miałem takie przygody więc nie ufam za bardzo w solidność ASO - pozdrawiam
Nie wiem po co ludzie sprawdzają auta w ASO, naprawdę...lepiej wziąć dobrego mechanika i lakiernika- wychwycą więcej mankamentów niż "specjaliści" z ASO. Kilkakrotnie byłem z klientem w ASO, sprawdzenie auta sprowadzało się do zmierzenia grubości powłoki lakierniczej, przeprowadzenia diagnotyki komputerowej silnika i SRS...nie mieli żadnych urządzeń aby sprawdzić zawieszenie, np. skuteczności amortyzatorów, hamulców...
OdpowiedzUsuńswoją drogą w mediach wciąż trwa kampania lobbystów-dilerów szkalująca handlarzy. W Polsce istnieje głupie przeświadczenie, że jak kupisz używany pojazd w ASO to będziesz jeździł 10lat nie dokładając do niego, a przykład jak jet naprawdę mamy opisany powyżej w komentarzach.
Jakieś 2 lata temu, mój znajomy był świadkiem jak pod jeden salon Hondy w Szwajcarii podjechało kilka lawet na polskich numerach i zabrało kilkadziesiąt nowych aut po solennym gradobiciu. Dealer wysprzedawał za 30-40% ceny nowego auta. Auta zostały kupione przez dealera z polski i teraz pewnie jeżdżą funkiel nówki nie śmigane i pewnie tak zostały obchnięte niczego nie świadomym klientom.
W Katowicach z kolei jest firma naprawiająca wgniecenia położona tuż obok kilku salonów znanych marek. 2 lata temu przeszło gradobicie i goście nie mogli się obrobić, terminy na pół roku, na placu masa nowych pojazdów podstawionych przez dealerów z naprzeciwka- pewnie już śmigają po polskich drogach i z pewnością dealer sprzedając auta poinformował nabywcę...Z PEWNOŚCIĄ
Fajnie, że znowu piszesz. Jak pociecha?
OdpowiedzUsuńKurcze, jakci obywatele zachodu Europy muszą kochać nas Polaków.... Tu mamy piękną renówkę 300% bezwypadkową, o golfo-passatach "od dziadka emeryta okazja gorąco polecam" za pół ceny rynkowej już napisano całe referaty.... :)
OdpowiedzUsuńZawsze można znaleźć Astrę z 1998 roku, dobrze wyposażoną z realnym przebiegiem 160 kkm - niestety takie rodzynki raczej tylko w cabrio lub... a nie, tej astry nie robili w coupe. W każdym razie byłbym skłonny wyłożyć 5 tysięcy na taką astrę bardziej niż na nieco młodsze Clio 1.2 drugiej generacji.
OdpowiedzUsuńI cabrio wydaje mi się bardziej rozsądną propozycją niż każde mocne coupe z niepewną przeszłością. Tylko niech mi ktoś kupi najpierw moją Agilę.
Astrę z przebiegiem 160 kkm w coupe można kupić, ale to roczniki 2003-2004. A w tym nadwoziu Astra G wychodziła od 2000 r. (chyba cabrio od 2001). Wadą astry F (o której zapewne pisałeś) jest gnijące na potęgę nadwozie, a w cabrio może być konieczna renowacja dachu (jest firma pod Lublinem co wymienia poszycie i podsufitkę za jakieś 2000+ PLN, oryginał w ASO ponad 9000...). Kolejną wadą jaką widzę jest sąsiedzka niechęć do dobrobytu, z jakim cabrio się kojarzy... Żyletki i noże chodzą w ruch chyba, że masz garaż...
OdpowiedzUsuńPod względem mechanicznym F-ka była też średnio udana, ale dobrej jakości zamienniki były tanie jak barszcz... do G już są o 50-100% droższe... Polecam silnik 2,0 8V (bezkolizyjny, o przyzwoitej mocy, świetnie współpracuje z LPG) oraz motor 1,4 16V. Udany był także 2,0 16V (zwłaszcza w odmianie 150KM zapewniał niesamowitą frajdę z jazdy). Nie polecam 1,6 16V - pije olej na potęgę. Normą jest 1,0-1,5 l na 1000 km i brak siwej chmury z tyłu auta...
Miałem Astrę F, z "pancernym" silnikiem 1.4l 60KM - akurat psuło się wszystko oprócz blachy o_O. Bardzo niemiło wspominam to auto.
UsuńMamy w domu dwa Ople - Astrę G 1.6 16v i Corsę 1.8 16v. Oba silniki to oczywiście ecotec. I teraz pytanie - co Wy robicie z tymi samochodami że tak się psują? Astra owszem - żre trochę oleju, ale na pewno nie litr na 1000 kilometrów (a ma prawie 300 tys przebiegu). Corsa, z podobno okropnym silnikiem 1.8 oleju nie żre ani grama. Nie dolewam między wymianami. Jak się dba tak się ma?
OdpowiedzUsuńBajeczki o januszach, szukających okazyjnej igiełki są już naprawdę nudne. Człowiek choćby zapłacił powyżej rynkowej i tak zostanie wyruchany przez oszusta-handlarza z Polski. Taka mentalność.
OdpowiedzUsuńI choćby się pan reklamował i był być może tym jednym uczciwym na tysiąc oszustów, mnie pan nie przekona. Ten chory rynek musi umrzeć i mam nadzieję, że tak się niedługo stanie.
Nie lubię wódki, więc jej nie piję. Nie ma to jak "rąbać" kieliszek za kieliszkiem i stękać jakie to wstrętne. Nikt nie zmusza do czytania. Ja osobiście nie zapraszam tutaj. Są lepsze blogi - pisze Kasia Tósk i inni. Szczerze zachęcam do zaglądania tam, a nie do mnie. Czyżby masochizm, a może POLSKOŚĆ? Tak, też mam nadzieję, że ten chory rynek umrze i każdy będzie sobie kupował nowe auta, a po trzech latach oddawał je do recyklingu, albo sprzedawał do USSR. Chociaż niebawem i tak będziemy już narzekać po rusku.
UsuńМихаил не смотрите здесь (czy jakoś tak)
Obawiam sie ze historia Scenica moze byc jeszcze inna.
OdpowiedzUsuńTo nie Jack Jacques kupil sobie samochod, tylko francuska firma Ślimacque Paris nabyla taki pojazd dla swojego menadżera, któremu wylał się Red Bull na spodnie i wypieprzyl w barierke szukając chusteczek. Następnie auto sprzedala firma ubezpieczeniowa w cenie NETTO, Zygmunt oplacil je na firmę kolegi z klasy Wiesława który śpi w parku, a potem auto wyklepano i sprzedano na vat-marżę.
Ciekawy artykuł poruszający tematykę pomocy przy kupnie auta. W większości przypadków efekt jest odwrotny do zamierzonego, bo albo się ojeździsz marnując swój czas albo narazisz znajomemu, powiesz mu prawde że cukiereczek który wyszukał to ostatnia strychnina. Podam przykład. Kolega z żoną szuka Vecrty C, 1.9CDTi oczywiście. Auto początek 2005, wtedy był 2011, przebieg 130tyś. Już sama ta informacja spowodowała, że nie chciało mi się jechać ale niech tam. Dla znajomeo auto jak z salonu, opowiada co jemu właściciel naopowiadał, mało się nie zsikał bo to wersja 150km. Na miejscu po 30 sekundach zastanawiam się jak go nie urazić, żeby sobie nie pomyślam, że mam go za debila co się na niczym nie zna (choć w tym przypadku, odnośnie szukania aut to była by prawda) Przód: maska zderzak malowany, lampy depo pseudo tunngowe bo ponoć stare zzółkły jakto w modelu przed liftem, starych oczywiście gość nie ma. Błotnik przód 2 warstwa lakieru + szpachla z przejściem na drzwi. Druga strona całe nadkole malowane + szpachla czujnik- 400-800 miejscami nawet nie łapie. Drzwi tył oczywiście też malowane. Kluczyk wyślizgany, wytarty jak po taksówce. Pokazuje gościowi swój kluczyk z Corsy D po przedstawicielu (220k) jest jak nowy. Wnętrze czyste ale zmęczone, boczki, siedzisko jakby ktoś wsiadał i wysiadał 10000 razy. Opony letnie zbieżnikiem po 3-4 mm. Samochód na miękkim dowodzie jeszcze, gość już nawet nie idzie w zaparte co do przebiegu - taki kupiłem i potrzebuje szybko sprzedać coś tam jakąś historyjkę próbuje wymyślać. Kolega widze już łzy w oczach, ale prosi, żeby się przejechać. No auto jeździ nic nie stuka turbiny nie słychać, klima ok więć kolega już sam nie wie co myśleć. Ostatecznie przestraszyłem go faktem, że przebieg jak dla mnie to kponad 300 tyś, za co mógłbym iść o gruby zakład. Niestety wieczór był już zepsuty. Mówię mu nie szukaj 6-8 letniego diesla z przebiegiem 150tyś, on no może i masz racje. Za 2 tyg przyjeżdżą zadowolony Vectrą C 2004, oczywiście przebieg modelowy -186 tyś. Pojechał na 2 koniec polski z kuzynem mechanikiem. Póki co poza turbiną niczym sie nie chwalił więc miał może szczęście, że nie trafił na taksówkę.
OdpowiedzUsuńA ja sobie kupiłem ponad rok temu Dacie Sandero z 2010 roku z przebiegiem 110 tyś. A w lokalnym komisie stał ten sam rocznik z przebiegiem 8 tyś. I nawet tańszy był. Cuda, panie! CUDA!
OdpowiedzUsuńDo P. Parzynskiego i P. Mikolaja. Widze ze macie jakas awersje do jedynej slusznej marki w Polsce. A powiem Wam Panowie ze wlasnie 1.5 roku temu kupilem takie auto, moze nie highline, ale wlasnie b6 i pewnie was zaskocze, mial przjechane 150k km i kurde jezdzi bez zadnej awarii. Tak wiem ...... pewnie fenomen....
OdpowiedzUsuńjakiś czas temu sprzedawałem swój samochód. Samochód został kupiony przeze mnie w Niemczech od Niemca i miał pewną historię i był bezwypadkowy. Samochód klasy średniej z dieslem przejeździł przez pięć lat 182 tys km i ze sprowadzeniem kosztował mnie więcej niż najdroższy na alledrogo. samochodem jeździłem kolejne 6 lat i się jakoś złożyło że historia dalej była znana i udokumentowana wpisami w książkę serwisową i kompletem faktur. Niefart był taki że licznik wskazywał 362 tys km. Samochód z pięknymi zdjęciami, szczegółowym opisem itd. trafił na allegro z ceną 9500 PLN która była o dwa tysiące niższa niż inne (20%taniej) które to inne jak jeden mąż miały stan licznika od 170 do 220 tys. Przez dwa miesiące zadzwonił jeden (powtarzam JEDEN) potencjalny klient który wydawał się być zainteresowany ale więcej nie zadzwonił i nie przyjechał. za wystawianie ogłoszeń na alledrogo zapłaciłem w międzyczasie pare stówek więc temat mnie zmęczył a w związku z tym że już miałem inne autko stare zaczęło w ziemię wrastać. Poszedłem więc po rozum do głowy i pojechałem do specjalisty żeby licznik naprawił poprzedzając tą wizytę wizytą w ASO gdyż tam pare razy bywałem i nie byłem pewny jaka nieszczęsna wartość licznika jest w ich dokumentacji. Jakież było moje zdziwienie i radość gdy okazało się że samochód owszem jest w bazie serwisowej, był u nich kilka razy, pare razy coś naprawiali, kilka części sprzedali ale licznika nigdy nie odnotowali. I nie mówimy o skodzie czy daewoo tylko o prestiżowej marce segmentu premium. Szczęśliwy pojechałem wiec do fachowca od liczników i po pięciu minutach i biedniejszy o 50 zł miałem jakby auto młodsze o trzy lata z przebiegiem 253 tys. Pojechałem do domu, książkę serwisową spaliłem, faktury na naprawy poprzebierałem tak aby udokumentować aktualny przebieg (było z czego wybierać więc nie było trudno) i pojechałem na giełdę. Zaraz po wjeździe znalazł mnie pan posiadający komis i wyraźnie auto wpadło mu w oko bo wyglądało świeżo, ładnie było doinwestowane i świetnie wyposażone. zaoferował mi 8500 więc po bezowocnych trzech godzinach na giełdzie gdzie wszyscy oglądali wyłącznie vw i ople a na mój wynalazek patrzeli podejrzanie auto wspomnianemu zainteresowanemu za umówioną kwotę sprzedałem. Jaki z tego morał. Ano taki że auto po tygodniu stania w ichnim komisie znalazło szczęśliwego nabywcę za kwotę 9500 bez aluminiowych felg z oponami letnimi które oczywiście do zestawu dołączyłem jako że auto stało na zimówkach. I człowiek może do ASO jeździć samochód sprawdzać, i może szczęśliwy chodzić i rozpowiadać jaką to perełkę kupił z udokumentowaną historią z dużym co prawda ale pewnym przebiegiem. A ja tylko chodzę struty bo wiem że biednego poszukiwacza okazji oszukałem ale jak chciałem być uczciwy to chętnych nie było.
OdpowiedzUsuń"...ale jak chciałem być uczciwy to chętnych nie było."
UsuńI to chyba jest idealna puenta do większości wpisów. Tak się złożyło, że dwóch kolegów w pracy zmieniało auta. Pierwsze pytanie jaki ma przebieg? Już nie miałem siły tłumaczyć, że to pytanie jest kompletnie bez sensu w naszych warunkach.