piątek, 28 września 2012

Depresja Hyundaia w Republice Kongo


   I znowu przejścia, jak w dobrej kompilacji "Pana Samochodzika" i, co najmniej "Klanu"! Tym razem głównym bohaterem dzisiejszego dramatu będzie ten oto, niepozorny, zielony Hyundai.  To auto już wiele złego w życiu uczyniło. Pierwszą winą "koreańczyka" był jego wielki, nieakceptowalny przebieg. Oryginalne dwieście tysięcy kilometrów, było powodem:

- około stu gwałtownych odłożeń słuchawki przez "Poszukiwaczy Przebiegu" - czyli idiotów, którzy wymagali, by sprzedawany za trzy tysiące pięćset zlotych samochód z 2000 roku miał sto dwadzieścia tysięcy kilometrów na liczniku. W ostatniej fazie wściekłości, na pytanie o przebieg, odpowiadałem już: "do negocjacji".
- zmarnowania mojego czasu dla kilku kolejnych idiotów, którzy o przebieg nie pytali i przyszli oglądać samochód za trzy tysiące pięćset zlotych (jeden z najtańszych w ogłoszeniach, a zapewniam, że w świetnym stanie), by po odczytaniu wskazań licznika (auto nie miało prawie żadnych śladów intensywnego użytkowania - środek był ładny - takie modelowe polskie sto dwadzieścia tysięcy) stwierdzali swoim głupim głosem, że "nie tego się spodziewali". Ciekawi mnie tylko, czego się spodziewali, bo jak dla mnie, ten samochód był akurat okazją - okazją do kupienia o kilka tysięcy złotych taniej auta, które ma prawdziwy przebieg, książkę serwisową (polską, nie chińską), na całym nadwoziu, poza jednymi drzwiami, fabryczny lakier i byłaby to dla mnie okazja do kupienia pojemnego auta, ze wspomaganiem kierownicy, w cenie starszego Seicento, auta którego jedynym mankamentem była korozja krawędzi tylnych błotników ("te typy tak mają").  Ale widocznie tylko dla mnie sprawa tak wyglądała.
   Zielony, smutny Accent służył mi zatem jako barykada przed niepotrafiącymi myśleć przy parkowaniu sąsiadami (zaparkowałem tak, by nikt nie zatarasował drogi wjazdowej do garażu), posłużył mi jako "wykańczacz psychiczny" psychicznego sąsiada (być może jest jeszcze jakiś jeden "Pogromca Handlarzy" w okolicy, bo na zebraniu wspólnoty mieszkaniowej, pewna pani podniosła głos w sprawie...  Niebawem zmienią mi pewnie zamek do klatki schodowej i po rynnie każą na czwarte piętro włazić - kocham rodaków! Spotkajmy sie przy następnej tragedii narodowej i ściskajmy się we łzach na ulicach, kochajmy się miłoscią najobłudniejszą z obłudnych! ), po tym długim wtrąceniu powtórzę - psychicznego sąsiada, który najpierw musiał stracić kilka minut z abonamentu, by się dowiedzieć, że Straż Miejska nie może odholować niczego na tym osiedlu, następnie musiał zużyć kilka kolejnych bezcennych minut, żeby poprzez interwencję u zarządcy udowodnić sobie i światu, że może mnie, co najwyżej pocałować w d#pę ( i to jak pozwolę, czyli nawet tego nie może).
   Smutny Hyundai podpadł też podstępnej kunie. Otóż to "przemiłe" zwierzę zamieszkało pod maską, a na kielichu urządziło sobie stół. Pewnego dnia wredny, nieogolony handlarzyna, ubrany w kreszowy dres i niebieskie kuboty wlazł do domu kuny i przemieścił go w inne miejsce. Mściwe zwierzątko, że łeb ma mały, nie domyśliło się, że chałupa sama nie pojechała, tylko ktoś ją wprawił w ruch, więc odgryzło się (dosłownie) na biednym Accencie. I tym sposobem (może łeb ma mały, ale myśli sprytnie bestia), przestał istnieć gumowy wąż od chłodnicy. A wiadomo - bez węża mieszkanie nigdzie nie pojedzie, to i nie pojechało. Wrastało w ziemię (wąż już był kupiony, ale ja się potworowi nie dałem i nie montowałem go jeszcze (węża oczywiście, nie potwora), tylko schowałem go do bagażnika), aż do tego pamiętnego dnia, kiedy to zjawili się po auto NORMALNI LUDZIE. Stwierdzili oni, że "nie tego się spodziewali", bo oczekiwali ruiny za te pieniądze, a tu wyszło, że kupują całkiem ładne auto. Taka niespodzianka... Nie mieli pojęcia jak niespodzianka ich dopiero spotka...
Kupili i zadowoleni odjechali. Nie było telefonu przez kilka godzin, więc uznałem, że albo Accent zepsuł się w leśnej głuszy, gdzie nie ma zasięgu, albo po prostu bez problemu dojechali do domu i wszystko jest jak należy. Wszystko było jak należy. Do czasu...    

Za dwa dni nowi, jeszcze szczęśliwi nabywcy udali się do wydziału komunikacji celem zarejestrowania samochodu. Pani w okienku nie wylała na nich kubła zimnej wody - ona trysnęła w nich hydrantem! Usłyszeli od niej, że auto jest zajęte w rejestrze przez komornika! Oczywiście mogą je zarejestrować, ale po podpisaniu papierka, że wraz z samochodem przejmują dług, ciążący na poprzednim właścicielu.                      I wtedy zadzwonili do mnie...
Nie powiem - przestraszyłem się. Pierwsze, co przyszło mi do głowy, to że przecież ta miła pani, która sprzedawała nam auto na pewno nie zrobiła nas z premedytacją w balona! Nawet "na odchodnym" mówiła, żeby do niej zadzwonić jak już sprzedamy Hyundaia! Chwyciłem więc za telefon i dzwonię do niej. Po naciśnięciu zielonej słuchawki poczułem się, jakby ktoś wbijał mi nóż między żebra, obracał go i powtarzał: "nie ma takiego numeru , nie ma takiego numeru..." A jednak.. Karta z Tak Taka już dawn w koszu pewnie... A taka miła się wydawała (pani, nie karta)...
   Po południu wybrałem się więc z kolegą na wycieczkę do małej miejscowości, w której mieszkała była właścicielka naszego zielonego problemu. Wjechaliśmy do niej do ogrodu (małe miasteczko, obok jej domu, w swoich ogrodach kręcą się sąsiedzi). Pani wyjrzała przez okno, by sprawdzić kto to wjeżdża. Kolega zareagował po mistrzowsku. Wyszedł z auta i donośnym głosem przywitał się:
- Dzień dobry, pamięta nas pani? Chciała pani, żebyśmy dali znać jak się Accent sprzeda. No właśnie się sprzedał, po trzech miesiącach, ale tam problem jest! Komornik na aucie siadł! Zablokowany samochód przez komornika i nie da się zarejestrować!
Kobieta zbladła, rozejrzała się dookoła, sprawdziła ilu sąsiadów mogło usłyszeć i szepnęła, żebyśmy weszli do domu i nie gadali na zewnątrz.
   Okazało się, że miała ona problemy ze spłatą jakichś długów, ale zarzekała się, że wynikły one już po sprzedaży samochodu. Zobowiązała się do stawienia się na następny dzień w wydziale komunikacji i wyjaśnienia sprawy. Oczywiście rano zjawiła się w umówionym miejscu i udaliśmy się do pani naczelnik. Co wyszło? Znowu mogłem sobie uświadomić, że żyję w Republice Kongo, gdzie coś takiego jak przepisy prawa służą jedynie ściganiu ludzi, a nie ułatwieniu im życia. Otóż my samochód kupiliśmy w dniu 18. czerwca, sprzedająca zgłosiła to w urzędzie w dniu 17. lipca natomiast miesiąc po tym, 18. sierpnia do urzędu dotarło pismo od komornika, o nakazie wpisu ruchomości do rejestru i zablokowania jej. Jak wyglądałoby to w kraju, gdzie urzędnik wie co ma robić, zna przepisy i się mu chce ruszyć d#pę do roboty? Wyglądałoby to tak - wydział komunikacji napisałby, mniej więcej tak brzmiące pismo do zajmującego :
" Przykro nam, aleś się Pan spóźnił, Panie Komornik i teraz możesz Pan już pocałować panią X, zwaną dalej Dłużnikiem, w cztery litery, bo zdążyła dwa miesiące temu auto opchnąć handlarzom i majątku ruchomego u niej nie uświadczysz. Było się pospieszyć. Z poważaniem..."
Ale w Rzeczpospolitej Kongo sprawa wygląda prosto (przecież walczymy z biurokracją! Papierkom i pieczątkom mówimy stanowczo - NIE!), wygląda banalnie prosto - pani wchodzi w odpowiedzni rejestr, wciska "enter" i sprawa załatwiona - ruchomość się zajęła (tyle, że już innemu właścicielowi).
   Znowu podziwiam spokój ludzi, którzy kupili ode mnie nieszczęsne auto. Sprawa będzie oczywiście załatwiona pomyslnie, ale z racji paranoicznych przepisów, ustawowych terminów i tym podobnych pierdół, będzie to trwało około dwóch tygodni.
   Co najciekawsze - w wydziale komunikacji pani naczelnik zaczęła stwarzać jakieś schizofreniczne problemy, a po naszym stwierdzeniu, że sprawa nadaje się do TVN, krzyknęła, żebyśmy sobie wezwali TVN jak chcemy. To niesamowite, jaki tupet ma urzędnik, który nie dopilnował swoich obowiązków! To nie do wiary, że przez niedbalstwo i lenistwo jakiegoś ..........(tu dowolny zestaw wulgarnych określeń), my musimy tracić czas, pieniądze i nerwy, a nasz klient, który nas nie zna i nie wie, czy nam można ufać, nie śpi w nocy. Gdzie tu jakaś sprawiedliwość?
   Tylko biedny Accent może niebawem nie wytrzymać presji i coś sobie zrobić.. Samobójstwa u nas ostatnio w modzie. Tyle problemów stworzył... A taką miał uśmiechniętą mordkę jak odjeżdzał spod garażu... Widać było, że w końcu poczuł się potrzebny... Ja już  zacząłem się obawiać, żeby na koniec jeszcze jakiegoś numeru nie wywinął ...

16 komentarzy:

  1. Jest pan ostoją cierpliwości - ja albo bym napadał na ten urząd albo pogryzł szyby w ich okienkach niczym kuna przewody.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Opisanie takich "debilizmów" polskiej rzeczywistości też jest sposbem na wyładowanie nerwów ;-)

      Usuń
  2. I jaki wniosek z tego?
    Że w czołgu niepotrzebne są firanki.

    OdpowiedzUsuń
  3. Odpowiedzi
    1. Kiedy Accent odjeżdżał, widziałem ją jak stała z walizkami i chyba nie było jej do śmiechu. To stało się tak nagle, że nie zdążyła zabrać skórki ze słoniny. Teraz włóczy się po parkigu i czeka, aż dowiozę następny "pomnik", który będzie tu wrastał w ziemię. Ale jest szansa - wczoraj w nocy przywiozłem jej starego Mercedesa z przebiegiem MILIARD kilometrów, więc będzie miała do dyspozycji luksusowy apartament ... na dłuugo ;-)

      Usuń
    2. Ostatnio czytałem, że aby pozbyć się kun z komory silnika wystarczy powiesić ze 4 kostki toaletowe (poważnie). Ponoć zapach im przeszkadza i nie wchodzą. Podobno najlepsze są te tanie, śmierdzące. Do tego skutecznie odstrasza je psia sierść (ale taka sierść przestaje dość szybko śmierdzieć psem). Ekstremalne i skuteczne na 90% jest spryskanie komory, psim moczem. Poważnie piszę.

      Usuń
    3. Sprawdzone, nie działa. Inna opcją stosowaną przez zdesperowanych jest wstawianie żarcia pod maskę by żarły to co dostaną a nie przewody - ale do cholery przecież nie chodzi o to by im domek stworzyć tylko się franc pozbyć.Psia sierść nie działa. Są specjalne spraye ale o dłuższym czasie też się przyzwyczajają, tak samo jak do odstraszaczy dźwiękowych. Najlepszym sposobem jest zadziałanie jak komornik czyli stara dobra eksmisja - trzeba tylko wcześniej kupić odpowiednią klatkę. Potem wywozimy cholerę w nowo wybrane miejsce zamieszkania - złośliwi mogą komuś zrobić "prezent" z futrzaka ;)

      PS. co do tematu urzędów nic mnie w tym kraju nie zdziwi - mojej wówczas jeszcze narzeczonej miła pani z urzędu przez pomyłkę wpisała w papiery małżeństwo. Historyjka może i śmieszna ale co by było gdyby delikwent okazał się np. złodziejem/malwersantem/oszustem?

      Usuń
    4. sprawdzony sposób:
      Trzeba nadać miejscu z którego chcemy wypędzić kunę zapach większego drapieżnika.
      Znajomi nie mogli pozbyć się w żaden "konwencjonalny" (emitery dźwięków, spraye itp.) sposób kuny z poddasza (a było to dosyć uciążliwe i tworzyło dużo strat), udało im się skołować lwią kupę. Dosłownie lwią - była to kupa wielkiego króla sawanny z Warszawskiego ZOO. Pierwszego wieczora kuny już nie było i przestała się pojawiać na jakieś dwa lata do kiedy pojawiła się następna lecz powtórzony manewr przyniósł ponownie oczekiwany efekt.
      Żadnej kuny nie mieli już od kilku ładnych lat.

      Usuń
  4. Podziwiam panski spokoj. Rowniez bym juz kogos pogryzl w urzedzie albo wyrzyl sie na "nieczemu nie winnej" urzednicze, bo przeciez jakto, ktos przychodzi i kaze jej myslec, przeciez ona nie od tego jest i jeszcze kawa wystygnie, az strach pomyslec.
    Pytanie retoryczne, nie oczekuje na nie odpowiedzi: czy cokolwiek kiedykolwiek sie zmieni w tym ciemnogrodzie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety, ale jeśli od wieków jesteśmy tacy sami, to sansa na jakiekolwiek zmiany nie istnieje. My te wszystkie złe cechy mamy we krwi, przekazywane z pokolenia, na pokolenie...

      Usuń
    2. Nie prawda. Poczytaj książki przedwojennych polskich autorów zamiast gazety wyborczej czy onetu. Polacy wcale tacy nie byli a te zwyczaje przywieźli do nas z za granicy wraz z komuną.

      Usuń
  5. Podobną sytuację miałem i ja. Samochód kupiłem, jednak nie sprawdził się zbytnio, więc po 2 tygodniach sprzedaję dalej. Na drugi dzień, puk puk, Pan wyjdzie porozmawiamy. Komornik na aucie wisi. Za sprzedaż auta zajętego przez komornika, jest kara pozbawienia wolności... Dzwonię do Urzędu, podali mi namiary na kancelarię. Co się okazało, komornik go miał zajętego, obecnie nie ma tylko mu się jakoś nie wysłało zwolnienia do urzędu...

    OdpowiedzUsuń
  6. Mnie zaczyna coraz bardziej ciekawić wątek o sąsiedzie :)
    Nie mogę się doczekać finału sprawy, kto komu da po ryju i jakim samochodem teraz będziesz manewrował pod garażem :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Bo Polska to kraj urzędasów. Tam gdzie wystarczyłaby 1 mądra osoba + komputer siedzi 5 tępych panienek zatrudnionych po znajomościach. Zero pojęcia o czymkolwiek,znikoma znajomość przepisów, szafy upchane papierzyskami, tragedia.
    Nawiązując do tekstu, ostatnio kupiłem 20 - letniego golfa od jakiegoś handlarza i trochę z nim porozmawiałem o ludziach co do niego dzwonili i tych którzy oglądali to auto. Miałem niezły ubaw z jego opowieści. Dwudziestoletni diesel w cenie trochę lepszego roweru od tych z biedronki, a ci debile chcieliby nówkę z salonu i magicznym przebiegiem 170 tys lub mniej :D
    Auto kupiłem,bo było w dobrym stanie technicznym,skrzynia i sprzęgło ideał,odpalał na dotyk,a że trochę rdzy i wgniotek ? nawet nie zwróciłem na to uwagi. Mam nawet elektroniczny miernik lakieru,ale szczerze ,to głupio mi by było go użyć na tym aucie i właściwie to do dzisiaj nie sprawdziłem grubości lakieru,bo po co zresztą. Sprzedający powiedział,że w końcu trafił na normalną osobę i zaprosił na hamburgera gdzie właśnie poopowiadał o ludziach :)
    Masakra, ja bym się nie nadawał do tego biznesu,bo za nerwowy jestem.
    Pan handlarz powiedział,że jak ktoś do niego dzwonił i pytał o przebieg ,to odpowiadał : " a ile Pan chce?" :D
    Świetny blog, pozdrawiam i cierpliwości życzę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ma Pan zdrowe podejście. Nie można oczekiwać, że dwudziestoletni samochód, wystawiony za niewielkie pieniądze będzie w jakimś szczególnym stanie technicznym i wizualnym. Trzeba iść na kompromis. Jak ogladam samochód "nastoletni" nie patrzę, czy był malowany i szpachlowany. Wiadomo, że był. Oceniam, czy auto "rokuje", czy juz nie i ... jak jest w miarę OK, to uzgadniam cenę i biorę. Oczywiście zupełnie inaczej podszedłbym do np. BMW 635 z lat osiemdziesiątych, wystawionego za 30-50 tys. zł. Tu już trzeba dokładnie oglądać i sprawdzić wiarygodność wersji sprzedającego, ale w "zabytku" za 2 tysiące, czego szukać? Jeździ? Biorę. I tyle.

      Usuń
  8. Sytuacja prawie jak moja.. kupiłem samochód i zarejestrowałem bez problemów, ale jak sprzedawałem to okazało sie że na samochód jest zastaw bankowy (wbity na poprzedniego właściciela dzień po sprzedaży)
    Oczywiście sytuacja wydaje sie prosta - klikają pare razy na kpmputerze i usuwają sprawe bo to ich pomyłka, ale w rzeczywistości nie mogli tego zrobić bo to niezgodne z procedurami ( a pomyłkowe kliknięcie zastawu chyba było zgodne z przepisami bo jego sie nie czepiają)...

    OdpowiedzUsuń

Piszcie, komentujcie, krytykujcie! Główny Urząd Kontroli Publikacji i Widowisk czyta każdy komentarz i publikuje te, które nie godzą w podstawy socjalistycznego państwa ;-)