niedziela, 26 kwietnia 2015

Przebieg kwitnącej wiśni

Witam wszystkich wytrwałych!  (今日は)

Tak, żyję ;-)




   Chciałem pisać o czymś innym, ale w związku z tym, że ostatnio miałem przyjemność pooglądać i przejechać się autami sprowadzonymi z kraju sushi i skażenia radioaktywnego, naszły mnie pewne przemyślenia. Streszczę je tak:  masz dużo piniondzów - kup jangtajmera z Honsiu, opraw w ramkę certyfikat i zostań koneserem.
   Co rzuca się w oczy przeglądając oferty aut sprowadzonych/do sprowadzenia*(niepotrzebne skreślić) z Japan? Mowa tu oczywiście o jangtajmerach i innych ciekawych LHD. No rzuca się na siatkówkę znikoma ilość cyferek w przebiegu. Znikoma oznacza dla dwudziestopięcioletniego auta maksimum 90 - 120 tysięcy kilometrów, ale bywa i 40. Wszystko oczywiście jest potwierdzone odpowiednimi CERTYFIKATAMI. Tak, lubimy certyfikaty. Mam firmę, jestem skończonym złamasem, ale milion certyfikatów rzetelności sobie kupię i klienci patrzą na mnie jak na świętego.
   Miałem o tym pisać dawno temu, ale jakoś zapomniałem o tej rzeszy szczęśliwców, którzy za kilkadziesiąt tysięcy złotych nabywają cudeńka pachnące kontenerem i solą morską. Dzisiaj natomiast obejrzałem pięknego W124 coupe z przebiegiem 70 tysięcy japońskich kilometrów i postanowiłem wystukać parę zdań.
   Nie twierdzę, że w każdym przypadku liczniki są cofane. Japończycy są mali, to może i mało jeżdżą, dużo pracują, więc pewnie nie mają czasu nabijać kilometrów w swoich Mercedesach z patykiem w zderzaku. Ale mimo wszystko...

   Żyjemy w kraju oszustów, gdzie każdy każdego chce wy#ebać jeśli to tylko możliwe. To już wiemy. W wyborach głosujemy na tych, którzy wmówią nam najlepiej, że to właśnie oni, a nie inni powinni nas okradać przez kolejnych kilka lat. Jeśli kupimy jogurt jabłkowy (oryginał) w dyskoncie z uśmiechniętym szkodnikiem w logo, to ma on mniej jabłek niż też sam jogurt kupiony w sklepiku u pani Heni (chyba że pani Henia sama kupiła go w dyskoncie, bo było taniej niż w upadającej hurtowni - wtedy też mamy mniej jabłek, tylko drożej kosztuje). Przykłady można by mnożyć. Ja chciałem napisać kilka słów o tym, co od dłuższego czasu jest popularne i modne. Mam na myśli kupno starego samochodu sprowadzonego z Japonii, auta niemal bez przebiegu ale za to z oryginalnym certyfikatem potwierdzającym co tam chcemy.
   Jakiś czas temu zachwycony znajomy pokazywał mi swój nowy nabytek - W140 CL 600. Gość był niezwykle dumny z tego, że udało mu się trafić świeżo sprawdzone auto z przebiegiem dużo poniżej 100 tys.km. Obejrzałem. Samochód faktycznie ładny, ale licznik widział te kilometry raczej jakieś 10 lat temu. Kiedy powiedziałem co myślę, oburzony "koneser" zaczął mi wymachiwać papierkami, których za cholerę nie umiałem przeczytać. Z nich podobno wynikało, że jestem w błędzie.
   Jak zapewne niektórzy wiedzą z fejsbuka - też kupiłem sobie kiedyś W140. W kraju. Japonii mój Mercedes nie widział. Też mam już do niego certyfikat więc jak ktoś chce zrobić deal życia - zachęcam do kupna. Sąsiad się w życiu nie kapnie, że ściema. Co prawda mój certyfikat powstał w jakieś siedem minut (w pośpiechu zrobiłem nawet błąd w VINie) i nie jest to certyfikat eksportowy. Na zrobienie eksportowego szkoda mi już było czasu, ale w razie potrzeby to nie problem.


Czarno na białym - okazja!

   Stworzyłem też jakiś inny papierek potwierdzający przebieg - powstał ze znalezionego w sieci fragmentu instrukcji obsługi wzmacniacza gitarowego (w wersji językowej skośnej). Pieczątka jakiegoś biura podróży z Tokio oczywiście uwiarygodnia zapisy. Nie ważne, że taki papierek nie istnieje. U nas im jest ich więcej oraz im więcej na nich pieczątek - tym lepiej.


   Te magiczne dokumenty podniosły wartość mojej kupy żelastwa co najmniej o sto procent, bo przecież każdy rodak zna język japoński i przetłumaczy sobie z marszu te szlaczki. Dociekliwy zapewne będzie kontaktował się z japońskim Ministerstwem do Spraw Okazji Eksportowych.
Ogólnie rzecz ujmując - z całą pewnością przekręt wyjdzie na jaw. Przekręt? Jaki przekręt? Miałem na myśli, że prawda zostanie potwierdzona.


Udokumentowany przebieg 46909 km w momencie sprowadzenia. Wartość kolekcjonerska.


Dlaczego w przypadku eksportu aut z Japonii wietrzę spisek? Oglądałem kilka sztuk, będących już w posiadaniu szczęśliwych właścicieli. Każdy samochód miał jako załącznik papierki z wzorkami, z których poza VINem i przebiegiem gówno wynikało.

   Teraz dwa słowa o wspomnianym na początku W124 coupe, aucie któremu zegar zatrzymał się na siedemdziesiątce. Patrząc na mojego W124, (a mam tam na liczniku jakieś 290 tys. km. i zakładam, że nie jest to pierwsze 290 tys.) muszę przyznać, że egzemplarz którego ja mam zaszczyt "wrastać w ziemię" w garażu, powinien mieć przebieg minusowy. Bo mój w porównaniu do oglądanego dzisiaj, jest prawie jak nowy. A Japonii nie widział...
Ale dumni kolekcjonerzy są szczęśliwi. A przecież o to chodzi, by klient był zadowolony.



To nie z Japonii. To moja wersja niecertyfikowana, czyli gniot bez wartości kolekcjonerskiej.


   Wprowadzam nową usługę - sporządzanie certyfikatów z Japonii, Chin, Korei i pozostałych krajów, w których używa się niezrozumiałych literek. Wszystko będzie szło z jednego szablonu, ale zapewniam, że poświęcę na to tyle czasu, by oryginalność dokumentów była niepodważalna.

Mogę zrobić dokumenty nawet na Poloneza Trucka! Polak we wszystko uwierzy, byle wyczuł okazję. Łyknie nawet tekst, że Tigrą babcia jeździła. Serio, tak było ;-)

P.S. Niektóre auta z Japonii są naprawdę ładne. Takie też widziałem.


さようなら