niedziela, 16 lutego 2014

Fachowe oględziny w dworcowym kiblu

   Nie tak dawno temu sprzedawałem pewien niestary samochód jedynie słusznej w Polsce marki. Auto, nie ukrywam i nie ukrywałem, wymagało tak pięknie u nas zwanego "wkładu finansowego". Uznałem, że nie naprawiam, sprzedaję tanio. Co znaczy tanio? Przytoczę tu słowa eksperta towarzyszącego drugiej osobie oglądającej ów pojazd (o pierwszej osobie będzie za chwilę):
"A czego się spodziewasz? Masz dziesięć koła taniej niż inne. Choćbyś cztery dołożył, to i tak masz niedrogo, a będziesz miał wszystko porobione".
   No dobra, więc auto wystawiałem za czternaście tysięcy. Wymagać cudów można przy takich za dwadzieścia dwa, dwadzieścia pięć. Ja uznałem, że mam to gdzieś - nie robię, bo łatwiej pozbyć się gniota za "naście", niż udowadniać wszelkim podejrzliwym, że warto dać więcej, bo "nie wymaga wkładu".
Zadzwonił klient nr 1 (co prawda telefonów było bardzo dużo, jednak wszystkie od "Poszukiwaczy Okazji Nie Potrafiących Czytać Ze Zrozumieniem" i od "Poparzonych Przebiegiem"). Klient nr 1 był gdzieś z Suwałk. Miał w każdym razie masę kilometrów do przejechania. Opisałem mu więc BARDZO DOKŁADNIE wszystkie znane mi wady auta, podkreślając że powinien się zastanowić, czy opłaca mu się jechać taki kawał drogi, bo "igłą" ten samochód nie jest. Jednego byłem pewien - nie miał nigdy wypadku (samochód, nie klient) i poza jednym elementem lakierowanym wszędzie był lakier oryginalny. Uparł się więc gość, że przyjedzie. Dojechał z żoną na drugi dzień. Najwięcej czasu spędzili macając ryski i delikatnie przygięty błotnik. Pół godziny rozważali konieczność wymiany reflektorów. Po długim zastanowieniu para postanowiła mimo wszystko przejść do drugiego etapu oględzin - wynegocjowaliśmy cenę i mieliśmy pojechać do umówionego przez nich wcześniej mechanika (znaleźli go w internecie).


   Udaliśmy się więc na ulicę Poległych w Obronie Mogadiszu 666, by fachowiec fachowym okiem ocenił sprzedawane przeze mnie coś.


   Kilka słów o warsztacie - ja nie oddałbym tam Ostrówka na wymianę zwolnicy, ba nawet na wymianę żarówki, bo i tak podpięliby plus do minusa, wybrudzili ją smarem, a na koniec pewnie urwaliby dach wyjeżdżając z tej nory. "Serwis" wyglądał mniej więcej jak WC na nieczynnym dworcu PKP. Wszystkie zużyte części walały się po brudnej podłodze, wymieszane ze szmatami i narzędziami. I te usmarowane kafelki na usmarowanych ścianach... Reasumując - gdyby nawet wisiały tam pisuary, nie zdecydowałbym się, bo bałbym się zarażenia zdalnego.
ze Wrzuty


  Kilka słów o mechaniku. Waga ciężka. Schludnie usmarowany od stóp do głów. Spojrzał na mnie na wstępie z pełną pogardą i zabrał się do straszenia podróżników. Wady, które znalazł (poza oczywistymi) rozbiły mi psychikę i do dzisiaj leczę się farmakologicznie. Oby więcej takich fachofcuf!

Obrazek rypnięty gdzieś z http://magnolijka.blog.onet.pl/2013/01/27/holizm-spoleczny/
   Widząc, że ogląda auto z miną szympansa patrzącego na grubo ostreczowanego banana sam podrzuciłem mu punkt zaczepienia.
- Malowany tylny lewy błotnik - mówię.
Potoczył się szybko pod wskazany adres i zaczęło się!
- Malowany ten błotnik! - krzyczy do kupujących.  - Ale fatalnie, na odwal zrobiony! Patrz pan, nawet tutaj odcięli na chama! - odkrywa detektyw, pokazując na ślady odbitej we wnęce uszczelki drzwi, po czym zauważa na dachu dwa delikatne wgniecenia po gradzie. - Dach też malowany i trzeba go malować znowu! I wszytko tu jest malowane! Decydujcie sobie, bo wszystko tu jest malowane!
I goni tak wokół samochodu i odkrywa coraz to nowe ślady wypadku, który nigdy nie miał miejsca.
   Po podniesieniu auta na podnośniku kolumnowym, w którym pierwsze UDT podbijał dziadek Bieruta, wyszły kolejne ciekawostki. Herkules Poirot odkrył, że silentblok tylnego wahacza wyciszyłem gazetą. Logiczne to było - według niego wyprasowałem go, owinąłem papierem i wprasowałem na nowo. Toż to jasne jak cholera!A jakie sensowne... Chyba każdy handlarz by tak zrobił, szczególnie że nowa część kosztuje pewnie całe dwadzieścia złotych. Na nic się zdały domysły me, że ktoś kiedyś wprasował element metalowo-gumowy nie odklejając z niego papierowej metki, bo to, co wystawało było ewidentnie pozostałością po naklejce z kodem kreskowych, czy jakimś numerem części. Na nic się to zdało, ponieważ nikt mi tam już nie wierzył. Auto, które było bezwypadkowe, stało się już obetonowanym przystankiem, a zwieszenie zmieniło się w papierowe.
   Wyszedłem z tej dziupli, żeby pośmiać się na głos na zewnątrz.
Jedno, co muszę przyznać - gość odkrył, że turbina puszcza olej. O tym nie wiedziałem.
Po wielu jeszcze "odkryciach" zaczęło się licznie kosztów. Gruby, drapiąc się brudnymi łapskami po brudnej głowie zaczął liczyć:
- Do malowania maska, dwa błotniki, dach, tylny błotnik, do wymiany zawieszenie, turbina. Jestem przy siedmiu tysiącach, mam liczyć dalej?
Kupujący już nie chcieli znać ceny naprawy.
Koszt fachowej inspekcji - "daj pan na flaszkę".

   Po wyjeździe z Serwisu U Szpeca uznałem, że nie będę komentował tych bredni, ponieważ i tak widzę, że oglądający mieli już tego auta powyżej uszu. W rozmowie z nimi  stwierdziłem, że jeśliby się mimo wszystko decydowali, to na turbinę, o której muszę z pokorą przyznać nie wiedziałem, mogę im zejść z ceny jeszcze półtora tysiąca złotych (regeneracja w dobrym warsztacie, to koszt około tysiąc dwieście, plus trzysta wymiana).
   Jak łatwo się domyślić, po takiej diagnozie ludzie ci jednak postanowili wracać do domu tym, czym przyjechali.

Po co ta historyjka?
 Gdybym nie był pewien co do wad i zalet sprzedawanego auta i miałbym coś na sumieniu - siedziałbym cicho i nikt nie dowiedziałby się o tym. Bo wstyd. Ale żenujące jest to, że ludzie zrobili ponad tysiąc kilometrów na marne, bo uwierzyli w ekspertyzę fachowca, który raczej powinien siedzieć sobie w zaciszu domowym, smażyć śląską na słoninie i dłubać w nosie, a nie brać się za coś o czym nie ma pojęcia. Ja straciłem w sumie trzy godziny życia, przyjezdni cały weekend i pewnie równowartość dwuletniej prenumeraty gazety do wyciszania silentbloków.

P.S. A w kolejnej odsłonie - krótka historia o wnikliwych oględzinach w ASO Renault.


15 komentarzy:

  1. w końcu blog budzi się do życia! czekam na słowa o wspomnianym wcześniej w124 coupe :)

    OdpowiedzUsuń
  2. skoro nie zauważyłeś takiej drobnostki jak to że turbo jest do regeneracji, to może i przeoczyłeś malowanie połowy auta

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To sie chyba miernikiem sprawdza?

      Usuń
    2. a może ty przeoczyłeś, że cena auta była o prawie 10tys.PLN niższa o ceny auta zadbanego? jak ja uwielbiam takich ekspertów, któży szukają igiełki po najniższej cenie

      Usuń
  3. a ja mam pytanie, jaki tytuł i jaki numer tej gazety do tych sajlentbloków? dobrze sie sprawowała?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dla CC Matiza itp - darmowa gazetka osiedlowa, tudzież ulotki z pizzy, kartki KUPIĘ TO AUTO TEL
      Golf II III IV V VI VII VIII IX X - "GT"
      Mondeo, Laguna - "Fakty i Mity"
      Passat - "Glamour" oczywiście
      Punto i Fordy - papier toaletowy
      Tyle wiem z doświadczenia...

      Usuń
    2. I zapomniałem, że podobno w Maybachach egzamin zdaje tylko jeden tytuł... Ale to są plotki ;-)

      Usuń
    3. ostatnio skończył mi się szary papier toaletowy, a samochód zaczął dziwnie stukać przy skręcie w lewo, zapewne to nie przypadek

      Usuń
  4. W końcu nowe wpisy, nie każ nam znowu tyle czekać :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Historia z wakacji, wizyta w ASO Audi/VW w Łodzi.

    Denat: A4 B8, 3 letnie.
    Auto miało malowany błotnik prawy tylny, o czym kupujący został uprzedzony. W celu potwierdzenia, wycieczka do ASO która kosztowała kupującego 250zł.

    Oględziny:
    Auto przyjęte do sprawdzenia na serwisie, pustki.
    Mija 20 minut, nic... 30 minut, nic.... 40 minut, zapytanie serwisanta jak tam idzie sprawdzanie?
    - a dobrze, zaraz skończymy.
    Wtedy nastąpiło podpięcie auta pod komputer...
    Wychodzi jaśnie Pan serwisant, kieruje się do klienta i z rozbrajającą szczerością takowo przemawia:
    - Auto jest w 100% nie bite, nie malowane, wszystkie części oryginalne.
    - A Panowie sprawdzali z czujnikiem lakier?
    - Tak tak, 2 razy!

    Klient wkurzony, podejście z czujnikiem do błotnika, następnie do drzwi, dachu, klapy tylnej. Potwierdza się grubsza warstwa na błotniku. Klient maksymalnie wkurzony, ostatecznie opuszczenie salonu i dokończenie transakcji już bez udziału "profesjonalistów" w serwisie ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Tak to już jest z "mechanikami Gienkami" głupot nagada, a jak zaczniesz ripostować to stwierdzi, że z dwóch składany.

    Miałem podobną sytuację. Sprzedawałem Passata :D a jak. Sprowadzony z Niemiec, z pełną dokumentacją i dwoma malowanymi elementami przedni zderzak i prawy błotnik - wszystko w ASO udokumentowane, potwierdzone wpisami i pieczątkami. Samochód był zdecydowanie tańszy bo durny Niemiec zapomniał o wymianie i uzupełnianiu oleju silnikowego co doprowadziło do całkowitego zatarcia silnika, a jako że Niemiec bogaty to wymienił silnik na nowy (tak, trzy razy jeździłem i sprawdzałem w ASO - ze znajomym, który tam pracuje)

    W każdym razie Samochód zadbany i z nowym silnikiem, na którym widniało 120 kilka tysięcy przebiegu.

    I tu zaczęły się schody - co kupujący to informacja, że silnik był wymieniany - ale w ASO z pieczątkami wszystkimi i dokumentami - i oczywiście samoosąd, żepewnie składany albo nie wiadomo jak zajechany skoro silnik był wymieniony, ehh szkoda słów.

    W końcu przyjechała jedna osoba chętna z właśnie "mechanikiem Gienkiem" i miernikiem do mierzenia lakieru na magnesik - ehh.

    Oczywiście opowiedziałem całą historię samochodu, plus pokazałem dokumenty, plus dałem kluczyki i niech chodzą i sprawdzają. I tu zaczęły się domysły, że niby samochód z dwóch składany bo silnik wymieniony, ale wszystko jak z fabryki wygląda więc musiała być cała połówka wstawiona 1:1 - myślę sobie oho będzie ciekawie.

    Oczywiście zarzucono mi oszustwo i próbę sprzedaży składaka - no cóż niektórzy nie dopuszczają do siebie takiej możliwości, że silnik też może się popsuć i można go wymienić, no trudno.

    Dodatkowo "mechanik Gienek" sprawdzając swoim wspaniałym miernikiem stwierdził, że więcej części jest malowanych, a gdy wyciągnąłem normalny elektroniczny miernik, aby sprawdzili jak jest w rzeczywistości i wskazałem, które elementy były malowane to stwierdził (proszę znalazł się ekspert od elektroniki), że miernik jest podrasowany, żeby pokazywać "dobre" wartości . Skwitowałem to tylko jednym stwierdzeniem: "przyjechaliście samochodem, jak mniemam niebitym?" po potwierdzeniu poprosiłem aby sprawdzili na własnym samochodzie czy rzeczywiście miernik był rasowany.
    Koniec, końców samochodu nie sprzedałem ale powiem szczerze, że nawet już nie chciałem go im sprzedać. Sprzedał się po kilku dniach, niedaleko mnie właściciela widzę raz na jakiś czas i pytam się jak autko się sprawuje. Od wymiany do wymiany serwisowej, bez żadnych ukrytych wad poza tymi, o których poinformowałem. Po prostu jeździ i ma się dobrze.

    Nauczony tym doświadczeniem stwierdziłem, że będę zniechęcał do takich właśnie mechaników i polecał DOBRE ASO i rzetelne oględziny samochodu.

    OdpowiedzUsuń
  7. Jak ja coś sprzedaję i widzę, że zaczyna się wymyślanie jakiś z dupy historii to po prostu mówię grzecznie kupującym żeby spierd.... skąd przyjechali, nie truli mi dupska i zamykam bramę. Ale mogę sobie na to pozwolić bo zazwyczaj są to jakieś starocie a tu panują inne zasady niż w wypadku plastików.

    OdpowiedzUsuń
  8. Niestety, polski rynek aut używanych nie zmieni się dopóty, dopóki nabywca będzie się kierował priorytetem "rocznik Panie, w tej cenie można kupić auto o rok-dwa młodsze"... z perspektywy czasu stwierdzam, że przeciętny Kowalski to zwykły skąpiec/naiwniak, który szuka auta w stanie fabrycznym, za najniższą cenę. Może być podpicowany, po korekcie licznika z 300 na 150tys. ważne, żeby nie miał tzw. "wgniotków parkingowych, czy rysek", wszak co powie "somsiad". Przeciętnemu Kowalskiego nie da się wytłumaczyć i dotrzeć do głębi jego percepcji, że handel polega na zarabianiu pieniędzy, a nie kupowaniu aut drożej na zachodzie i sprzedawaniu w Polsce po niższej cenie. Nie jest w stanie ogarnąć, że w przypadku aut z zagranicy, punktem odniesienia cenowego powinny być oferty pojazdów z serwisów zagranicznych- niestety później kończy się to płaczem. Miałem niedawno znajomego, który szukał auta pewnej marki w cenie do 25tys.PLN, podczas gdy cena będąca wynikową rocznika/przebiegu/stanu pojazdu w Niemczech oscylowała w granicach 6,5tys. Euro, chciałem z nim pojechać do Niemiec, ale nie bo za drogo...pewnego dnia zajechał swym nowym pięknym nabytkiem z przebiegiem ok. 100tys.km...auto w zasadzie zadbane, choć książki nie było (oczywiście zaginęła przy przeprowadzce, i takie tam), to wiem, że było do końca serwisowane, wszak pod maską widniała metka z ostatniego serwisu ASO, przeprowadzonego przy przebiegu...210tys. km rok wcześniej ;/...no cóż, zmieścił się w budżecie...a teraz się obraził, bo miałem rację....

    Wnioski:
    1. Nie kupuje się aut bez dokumentacji, czy to w postaci książki czy innych "papierów"- nie giną bez przyczyny
    2. Nie łudź się, że handlarz "skręca licznik" o 50 czy 100tys. km, skręca tyle ile potrzeba, by "dopasować się do rynku" i potrzeb klientów, znany mi rekord to -550tys. km w przypadku S-klasy (korekta z 750 na 200)
    3. Listując ogłoszenia, w zasadzie ogłoszenia poniżej średniej ceny można z góry odrzucić, zwykle są to pojazdy po spoorych przejciach, jak powódź, mocne gradobicie. Nie piszę tu, żeby omijać auta powtórnie lakierowane. W polsce istnieje głupie przeświadczenie, że jak auto miało np. 3 elementy lakierowane powtórnie, to jest to złom i zwykle nie dociera do nabywcy, że było to np. polakierowane powtórnie, perfekcyjnie w ASO- bity i tyle, koniec. U
    4. Kup auto 1-2 lata starsze, ale z mniejszym, udokumentowanym przebiegiem niż nowszego, podpicowanego gniota
    5. Nawet auto posiadające książkę serwisową, szczególnie w tym naszym chorym kraju, nie daje ci gwarancji przebiegu- znam co najmniej 2 przypadki, że użytkownicy aut, dokonywali korekty licznika przez przyjazdem na przegląd do autoryzowanego serwisu i to autami będącymi na gwarancji!
    6. Za granicą, średnia cena niemal każdego, używanego modelu auta jest sporo wyższa niż w Polsce- wiadomo z jakich przyczyn
    7. Jeśli chcesz kupić taniej, szukaj auta krajowego, być może się uda, o ile jesteś w stanie czekać, niemniej ja od Polaka nigdy auta nie kupię m.in. z przyczyn wymienionych w punkcie 5. Wolę auta z zachodu, a najlepiej z Niemiec.

    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń

Piszcie, komentujcie, krytykujcie! Główny Urząd Kontroli Publikacji i Widowisk czyta każdy komentarz i publikuje te, które nie godzą w podstawy socjalistycznego państwa ;-)