poniedziałek, 31 grudnia 2012

A na Nowy Rok...

... dla Wszystkich z Was i dla Waszych rodzin życzę z serca, by każdy dzień był powodem do uśmiechu.



   Każdemu, kto w 2013 roku zamierza zmienić samochód, życzę rozsądku w wyborze, by ta zmiana nie szła w parze z "wtopieniem", a spotkani "handlorze" byli w miarę ludzcy. Wy też nie skreślajcie tego zawodu z listy uczciwych - po prostu pamiętajcie, że cena czyni cuda, ale zawsze w drugą stronę...

P.S.
A nowe teksty niebawem. Będzie np. jak zostałem pierwszym właścicielem Peugeota ;-)

wtorek, 25 grudnia 2012

Życzę...



   Dzisiaj krótko i zwięźle. Mamy Święta Bożego Narodzenia. Nie myślę przy tej okazji rozpisywać się na tematy poruszane zazwyczaj. Na to przyjdzie czas.
   Życzę Wam wszystkim beztroskich i radosnych Świąt, odpoczynku od tempa dnia nieświątecznego, uśmiechu na twarzach Waszych i Najbliższych.
   Wszystkim, którzy wyjechali na tych kilka dni, by wrócili bez przygód na drodze i w całości.
   Tym, którzy myślą, że "po piwie", to bez problemu można do domu dojechać od szwagra - z całego serca składam życzenia - oby Wam przy odpalaniu rozrząd strzelił i dziury w tłokach wywaliło.
   Wszystkim życzę też jak najmniejszej liczby durnych życzeń - wierszyków w esemesach od znajomych, którym nie chce się napisać jednego zdania.

Świętujcie, bawcie się, bądźcie zdrowi, szczęśliwi i zaglądajcie tutaj  ;-)


poniedziałek, 17 grudnia 2012

Prezent od Niemca, czyli marzenie za grosz





Prezent od dziadka





   Wolfgang, rocznik 1925, kupuje Golfa (oczywiście TDI). Co raczej jasne, Volkswagen jest wyposażony we wszystko, włącznie ze skórzaną tapicerką i, jak to na statecznego dziadka przystało, osiemnastocalowymi felgami. Na potwierdzenie, że występuje coś takiego jak kryzys wieku późnego, nasz dziadek montuje sobie tłumik końcowy Remusa (z TÜV oczywiście) oraz delikatnie obniża i utwardza zawieszenie. Tak przygotowanym samochodem jeździ raz w tygodniu na zakupy do Würstlandu , co sobotę na spotkanie Koła Kombatantów (ach, te lubieżne spojrzenia kombatantek, kiedy parkuje swoje cudo... Lecą... - myśli staruszek za każdym razem.), a w niedzielę, für gesundheit, za miasto pospacerować z kijkami. Nasz kombatant raz na rok jedzie oczywiście do serwisu, by wymieniono mu połowę podzespołów, niezależnie od tego czy są zepsute, czy nie. Zostawia tam w kasie za każdym razem ponad tysiąc euro, ale ma tą bezcenną pewność, że jeździ autem bezpiecznym i sprawnym.      Po czterech latach, kiedy Volkswagen ma już przejechane trzydzieści osiem tysięcy kilometrów, dociera do naszego bohatera, że pojazd nie jest już nowy, że kurczące się grono koleżanek z czasów wojny, nie spogląda już na niego tak samo (może z wiekiem wzrok już nie ten...). Wystawia więc swój prawie nowy samochód (kupiony za dwadzieścia dziewięć tysięcy euro, plus pięć tysięcy koszty serwisowania), nie gdzie indziej, jak na "mobiledee" i "skauciedzwadzieściacztery" (nasz dziadzio jest przecież "oblatany" w obsłudze komputera i internetu - rząd zadbał o aktywizację seniorów, więc Wolfgang śmiga po sieci i nawet konta na serwisach randkowych posiada). Auto wycenił na trzy tysiące euro, bo przecież nie sztuką jest "bujać się" ze sprzedażą pół roku - sztuką sprzedać wóz w godzinę.
    Nawet ten rekord czasowy został pobity, ponieważ akurat w momencie zamieszczenia przez kombatanta ogłoszenia, przejeżdżający w pobliżu, wyposażony w "netbook za złotówkę" z dostępem do sieci za dwieście netbooków miesięcznie oraz Iveco z lawetą i najazdami, pan Tadeusz Nicniepuka z Wielkopolski, szukając w niemieckim necie "igiełki" na handel, wcisnął Ctrl+F5 i ... doznał olśnienia. Chwycił za telefon, wybrał numer do dziadka i drżącym głosem wydukał do słuchawki:
- Iś kaufe ain Golf, iś...ee... bin...aa.. cein minuten twój haus und iś kaufe...adresen... bite und fare cein minuten! Warten!
Po otrzymaniu adresu, ręką trzęsącą się z emocji i po sobotnich imieninach szwagra, wstukał w nawigację Spottpreisstrasse 10, zawrócił i pognał po chleb dla rodziny, niczym wicher.
    Na miejscu nasz pan Tadeusz "urwał" jeszcze trzysta euro, zapakował furę na lawetę i pojechał "nach Hause"
    Auto wystawił w ogłoszeniu za dwadzieścia tysięcy złotych, "plus opłaty". Cena okazyjna, z dopiskiem, "Igła po dziadku najtaniej REZERWACJA". Bo przecież nie sztuką jest "bujać się" ze sprzedażą pół roku - sztuką sprzedać wóz w godzinę.
    Po kilku minutach od wystawienia Golfa miał już pierwszy telefon. Po drugiej stronie odezwał się zestresowany głos. Kazimierz Szukaj, zrozpaczony faktem, że pewnie ta okazja, jak poprzednie, na oglądanie których wykorzystał już cały urlop i wypuścił rurą wydechową całą pensję, też będzie miała "ryski i wgniotki" oraz inne "ślady użytkowania" i znowu pojedzie pięćset kilometrów na marne, wymamrotał:
- Ja w sprawie autka. Czy cena jest do negocjacji?
- Masz pan napisane, że do małej. I tak masz pan tanio!
Odpowiedział, już na wstępie z lekka zirytowany pytaniem Tadeusz.
- Ale takie są gdzie indziej po osiemnaście...
- Taaa, plus naprawa dwadzieścia! To jedź se pan kupić za osiemnaście! Mój nie ma nawet ryski i jest za dwadzieścia!
- A jakieś wgniecenia?
- Była ryska na zderzaku, to żem pomalował i nawet nowy zderzak żem kupił.
- A ten przebieg, to oryginalny? Ma pan potwierdzenie?
- Panie! Dziadek z 1925 roku tym jeździł. Do kościoła tylko i na zakupy. Samochodzik jest jak nowy! Lać i jeździć! Panie igiełka! Dla żony przywiozłem, ale ona chce kombi, eee ... to znaczy mniejsze chce, takie Lupo, czy coś... Że to za duże dla niej, mówi. Jak pan zobaczysz, na pewno pan kupisz. Jak nowy, mówię.
- A bezwypadkowy jest na sto procent? Bo ja rodzinę chcę wozić.
- Nawet na dwieście! Mówię, że zderzak był przerysowany i tyle.
- To niech mi pan poda adres, ja już wyjeżdżam. Tylko mam pięćset kilometrów, to myślę, że mówi pan prawdę. Jak jest porysowany - to nie kupię. Przytrzyma mi go pan do popołudnia?
- Tak jedź pan. Nie sprzedam komu innemu. Byłeś pan pierwszy, to przytrzymam.




    Po ośmiogodzinnej podróży w niewygodnym i głośnym Lanosie, oczom Kazimierza i jego zięcia ukazał się, zaparkowany na podwórku, pod stodołą, piękny, lśniący Golf VI. Oniemieli. Toż to okazja nad wszelkimi okazjami! Lakier jak nowy! Wszystko jak nowe! Prezent od obywatela niemieckiego dla obywatela polskiego!
- Zenku, pogadaj z panem, ty taki wygadany jesteś, żeby urwał jeszcze z tysiąca i bierzemy! Ten ubek spod dziewiątki na zawał zejdzie jak zobaczy cośmy trafili!
Szepnął Kazimierz do zięcia.
Zięć pogadał, Tadek urwał. Pojechali na jazdę próbną. Toż to porównania do Lanosa nie ma!- pomyślał Kazimierz, manipulując przy klimatyzacji. - Tym się płynie, nie jedzie!
- Troszkę mi go ściąga na lewo
Zauważył po przekroczeniu 80 km/h.
- Aaa... to na pewno koło dopompować trzeba.
Stwierdził właściciel, bagatelizując uwagę "przypalonego" Kazia
- No laleczka! Podoba mi się! Piszemy umowę.
Nowy nabywca nie przejął się, że w rubryce "sprzedający" (a dokładnie Verkäufer), widnieją dane jakiegoś Niemca. Widocznie tak ma być - pomyślał, podając swoje dane z dowodu.
    Zapłacili, pojechali. Z racji tego, że wskazanie zasięgu na komputerze pokładowym wyświetlało 0 km, podjechali na stację benzynową zatankować. Zjedli po hot-dogu, napompowali koła i ruszyli w dalszą podróż do domu. Wskazanie komputera nie zmieniło się - dalej zasięg był zerowy, a Golfa nadal "ciągnęło" na lewo...




Dar od wnuczka
 

    Zaraz po zdaniu egzaminów na prawo jazdy, młody Alex udał się ze swoim dziadkiem -Wolfgangiem do salonu Volkswagena, zamówić prezent obiecany na tę okazję. Wybór padł na Golfa VI z dwulitrowym silnikiem TDI. Kolor czarny, jako dodatkowe wyposażenie wnuk wybrał sobie tapicerkę ze skóry oraz osiemnastocalowe felgi aluminiowe. Po odbiorze samochodu, zarejestrowanego na dziadka, Alex zamówił sobie jeszcze sportowe zawieszenie i nietani wydech końcowy Remusa.
    Biorąc pod uwagę, że młody posiadacz Golfa VI dostał pracę w miejscowości odległej o osiemdziesiąt kilometrów i pięć razy w tygodniu musiał tam dojechać, prezent od dziadka okazał się bardzo przydatny. Przebieg Golfa rósł jednak dosyć szybko. Niestety, nowe auta nie są już tak trwałe, więc dosyć często samochód lądował w serwisie. Na ilość awarii wpływał też fakt, że chłopak, z racji młodego wieku, nie obchodził się z prezentem zbyt delikatnie. Weekendowe wypady na imprezy ze znajomymi zazwyczaj wiązały się z "paleniem gumy" (na ile moc pozwalała) i wyścigami poza miastem.
    Pewnej sobotniej nocy młody Niemiec "nie dostosował prędkości do warunków panujących na drodze" i na łuku wypadł na lewy pas, wprost pod nadjeżdżąjące z naprzeciwka auto. Huk był straszny, na szczęście poza złamaną ręką u młodego kierowcy i potłuczeniami innych uczestników zdarzenia, nic się nikomu nie stało.
    Gorzej było z naszym głównym bohaterem, czyli Volkswagenem. Lewa podłużnica przestała istnieć, poduszki powietrzne odpaliły, a siła uderzenia wyrwała wręcz silnik. Tej nocy Golf zyskał pewną cechę, właściwą pojazdom emigrującym w kierunku wschodnim - stał się autem "nur für händler oder export". Jakakolwiek naprawa auta nie wchodziła bowiem w grę z punktu widzenia bezpieczeństwa oraz opłacalności.


    Po kilku tygodniach firma ubezpieczeniowa wypłaciła Wolfgangowi pieniądze za skasowany pojazd, a ów wrak znalazł się w szeregu podobnych, na placu "Izmir Totalschaden". Śniady potomek Kara Mustafy - właściciel szrotu - wiedział, że samochód długo u niego miejsca nie zagrzeje. Cena - tysiąc osiemset euro miała pomóc szybko znaleźć na niego kupca.
    Tak też się stało. Akurat swój cotygodniowy tour szrotowy kontynuował, wyposażony w "netbook za złotówkę" z dostępem do sieci za dwieście netbooków miesięcznie oraz Iveco z lawetą i najazdami, pan Tadeusz Nicniepuka z Wielkopolski, szukając w niemieckim necie i po okolicznych "okazjodajniach" "igiełki" na handel. Gryząc, przygotowaną jeszcze w Polsce przez żonę, bułkę z kotletem mielonym i jajkiem, wszedł na stronę pobliskiego "Izmir Totalschaden". Niejedną okazję znalazł już u przyjaciela Osmana, niejeden tysiąc euro zarobił.
    Kiedy zobaczył w ofercie czteroletniego Golfa VI ze zmiętym przodem, przypomniało mu się, że ostatnio chłopaki "na dziupli" cięli właśnie takiego samego. Szybki telefon zaufania, znajomy potwierdził, że są "na stanie" części w promocyjnych cenach i pan Tadeusz ruszył do Turka po rozbitka.
Na miejscu zawahał się chwilkę, ponieważ na zdjęciach auto wyglądało troszkę lepiej, ale ostatecznie stargował trzysta euro, załadował kupę żelastwa na lawetę i pognał "nach Hause".
    Golf VI (tak przynajmniej wynikało z "papierów", bo patrząc z przodu, identyfikacja modelu była mocno utrudniona) na drugi dzień trafił w dobre ręce, a mianowicie w "ręce, które leczą", tanio leczą. Sąsiad Tadeusza - Zbyszek Blachowkręt - był naprawdę dobrym fachowcem. To znaczy potrafił czynić cuda, pod warunkiem, że nie wpadał akurat "w ciąg". Dawno temu robił nawet auta dla pewnego ASO, ale po aferze w internecie (ktoś gdzieś wygadał się, że serwis naprawia blacharkę u podwykonawcy w stodole, pojawiły się zdjęcia i zrobił się mały skandal) zerwano z nim umowę. Wtedy to właśnie urażona ambicja Zbyszka pchnęła go w "nadużywanie". Reasumując - fachowiec dobry, ale jak się ręka trzęsie, to "kątówka" lubi czasem sama zadecydować, jak ciąć blachy...
    Ponad miesiąc miejscowy "rzeźbiarz" walczył w przydomowym warsztaciku, by to coś, co przedsiębiorca "przytargał" z Niemiec wyglądało jak Golf VI. Kłopoty ze sprzętem oraz wspomnianym już utrzymaniem równowagi sprawiły, że wstawiona ćwiartka nie do końca równo "siadła". Ale, jak to stwierdził Donatello fachu blacharskiego - "trochę płaskownika, parę podkładek i będzie bezwypadek". Tak też się stało. Po ciężkich bojach z oporną materią, z blacharnio-lakierni wyjechał bezwypadkowy Golf "po dziadku"...



Dwa tygodnie później:
- Toż to okazja nad wszelkimi okazjami! Lakier jak nowy! Wszystko jak nowe! Prezent od obywatela niemieckiego dla obywatela polskiego!
Krzyknął do zięcia oniemiały z wrażenia Kazimierz Szukaj...























wtorek, 11 grudnia 2012

Co jedzą zderzaki?

   Jest zima, spadł śnieg. Mamy jeszcze dodatkowo rozdmuchiwany wszędzie kryzys. Ogólnie rzecz biorąc nie jest dobrze. Ludzie tracą pracę (Fiat ma zwolnić 1500 osób), auta się nie sprzedają, zwierzęta w lasach też mają niewesoło - pokarmu coraz mniej.
   Przeglądając dzisiaj portal ogłoszeniowy zauważyłem coś niepokojącego. Tej zimy źle się dzieje także samochodom. Jeżeli jeszcze da się zapobiec zmarznięciu lamp, przez naciągnięcie na nie maski (cóż za troska...), to gorzej jest z pożywieniem dla zderzaków. Może to jednostkowy przypadek, czyli taki, który zdarza się żadko, ale ja będę bacznie obserwował żeczywistość. Głodne zderzaki mogą być groźne dla pieszych, dla zwierząt i może jeszcze dla kogoś. Dokarmianie zderzaków zimą powinno być odgórnie rególowane przez państwo. Może ktoś się zlituje nad biednym, niedożywionym GT TDI Sport Turbo Cupra GTI EVO1 Tuning Zamiana?
   Ja nie mam czasu. Idę na plac naciągać maski na lampy...



Link do ogłoszenia


piątek, 7 grudnia 2012

Król szczurów

Prawdziwy szczur, wzorzec szczura - bez kamuflażu

   Uwielbiam stare graty. Każdy, kto czytał moje teksty, raczej wie o tym doskonale. Taki piętnasto, dwudziestoletni wehikuł budzi we mnie zawsze dreszczyk emocji. Po pierwsze - nie sprawdzam dokładnie stanu technicznego. Nie chce mi się.  Jak silnik odpala, nie dymi, korbowody nie mówią do mnie, że chciałyby wyjść już na zewnątrz... bokiem, a całość nie sprawia wrażenia, że za młodych lat pan Henio Migomat uczył się na tym egzemplarzu, jak pospawać to do kupy, by przy hamowaniu przednia szyba nie przebiła opon - biorę. Po drugie - kiedy już kupię, zawsze czeka mnie niespodzianka. A to kluczyki nie pasują do zamków ( dzwonię do właściciela i pytam, gdzie ma dodatkowy klucz, na co ten z rozbrajającą szczerością wypala mi: "przecież chyba wspomniałem, że nie da się zamknąć... ja w ogródku stawiam, u nas nie kradną..."), a to znowu przemiłe małżeństwo nie wspomni, że dwa koła są przebite i napompowane zostały na kilka minut przed moim przyjazdem, żeby nazajutrz zapewnić mi gimnastykę, albo diesel rano już nie odpali, bo pompa wtryskowa od dawna, do przebudzenia potrzebuje "walnąć" setkę Plaka w kolektor...

G#wno w sreberku z napisem Lindt

  Tak bywa. Jeśli auto nabyłem tanio - jest kupa śmiechu, mechanik się cieszy, ("...bo jeść trzeba"), a ja jakoś i tak kilka groszy zarobię. Gorzej jak w przypływie miłości do świata zapłacę za "trupa" dość wysoką cenę. A zdarza się i tak. W kupionym zeszłej zimy, nieodpalającym z powodu braku akumulatora Fiacie Punto, okazało się, że trafił oszust na większego zawodowca. Taki miły sprzedający, że do głowy by mi nie przyszło nie wierzyć w jego zapewnienia o wyjątkowym stanie auta. Był mróz, padał śnieg, lenistwo wzięło więc górę - nie odpalałem, nie patrzyłem pod spód, zapłaciłem dużo, ale na pierwszy rzut oka - warto było. Z perspektywy czasu myślę, że i tak się opłacało, bo jest co wspominać. W pierwszej kolejności, kiedy motor "zagadał" dowiedziałem się, że już dawno temu uszczelka głowicy eksmitowała się z tego silnika - powiedziała mi o tym chmura dymu, a potwierdziła to czerwona żaróweczka na tablicy wskaźników (swoją drogą, kocham takie rozwiązania - producent zamiast szarpnąć się na parę groszy i umieścić w desce rozdzielczej zwykły, tani zegar wskazujący temperaturę, nie chcąc stresować użytkownika, założył czerwoną żaróweczkę, która nie informuje, że zaczyna się dziać coś złego. Ona zapala się, by dać znać o wydrukowanym już akcie zgonu). Chwilę po odpaleniu silnika zapukał do mnie również sworzeń tłoka - zacytowawszy słowa piosenki A. M. Jopek "... ja wysiadam" - wysiadł. "Nie ma mnie dla nikogo" Paktofoniki zaśpiewała podłoga po zaglądnięciu na nią, a skrzynia biegów przemówiła do mnie głosem kury. Takie muzykalne auto kupiłem. Tylko melodyjki nucone przez włoski "cud techniki" brzmiały mniej więcej jak szlagiery Berlusconiego. Przy tej liście przebojów, brak klocków hamulcowych  i tarcz, przegnity łącznik elastyczny wydechu to już tylko niewarte wzmianki drobiazgi.
   W ten dzień poczułem się tak, jak zapewne czuje się mąż, który po powrocie z pracy zastaje żonę z facetem w łóżku, po chwili dowiaduje się, że ona jest z nim (tym z łóżka) w ciąży, a po sekundzie przypomina sobie, że miesiąc temu przepisał na nią swoje mieszkanie, samochód i całą resztę, by uniknąć windykacji z Pobieraczka.
   Tak już jest - raz na, a raz pod wozem. Mimo to lubię stare samochody. Dwudziestoletni W124 D lub E36 TD mają absolutnie bezawaryjny i bezobsługowy brak DPF-u (jedyne, co muszę czasem w takim dieslu wypalić, to resztki oleju "Kujawskiego", bądź opałowego z baku, odziedziczone po poprzednim właścicielu), nigdy nie wysiadają w nich pompowtryski, listwy common rail, a wszystkie moduły elektroniczne działają bez zarzutu, z tej prostej przyczyny, że ich budowa jest tak skomplikowana, jak umysł typowego celebryty z Pudelka (choć nie wiem, czy to porównanie jest dobre - moduły działają, wspomniane umysły - niekoniecznie).

Szczur różowy

   Przy sprzedaży "szczura" trzeba wykazać się jednak wielką cierpliwością i spokojem. Uwielbiam klientów, którzy przychodzą obejrzeć stare, tanie auto i nie spodziewają się, że za dwa tysiące złotych będą mieli oryginalny stan, folię na fotelach, lakier fabryczny na wszystkich elementach. Taki człowiek zazwyczaj kupuje u mnie auto, ponieważ większość usterek usunąłem, a pozostałe zazwyczaj nie dyskwalifikują wehikułu. Zdrowe podejście do sprawy to jednak rzadkość. Wymagania przy samochodzie w cenie roweru, są najczęściej takie, jak przy zakupie pojazdu prawie nowego. Poniżej wrzucam ogłoszenie sprzedaży Micry - ten samochód miał zgnity prawy próg i małą dziurkę pod fotelem. Technicznie - niemal idealny. Do kupienia był, w takim stanie, za cenę przechodzonego CC700. "Oglądaczo-poszukiwacze"  uciekali od niego w takim tempie, że zastanawiałem się, czy nie zjedli czegoś, co zmuszało ich do natychmiastowej wizyty w WC.
   Przy tym Nissanie zrozumiałem dokładnie, o co chodzi wszystkim "piankowpychaczom stodołowym", picującym auta za pomocą ogólnodostępnych materiałów budowlanych. Oni po prostu dają ludziom to, czego tamci oczekują. A oczekują ładnego wyglądu. A czy to ważne, że wygląd ten utrzyma się najwyżej przez miesiąc? Może być g#wno, byle owinięte w sreberko!
   Micrę zrobiłem w końcu u blacharza (bez użycia zapychaczy, więc nie było tanio) i sprzedałem w ekspresowym tempie. Mam nadzieję, że po zimie próg jeszcze będzie na swoim miejscu...

Ogłoszenie (wersja zmieniona po naprawie blacharki):


  
Gryzoń wyleczony

   Mam do sprzedania ładnego Nissana Micrę z bardzo ekonomicznym i mocnym silnikiem 1.3 16V o mocy 75 KM. Ten pełnoletni samochód potrafi jeszcze zadziwić - szczególnie swoim przyspieszeniem i tym, jak trzyma się drogi na zakrętach. Jest to rewelacyjne auto do miasta, nadające się też na dalsze wyjazdy (oczywiście mam tu na myśli piknik poza miastem, bo nad morze bym nim nie jechał - za ciasny, za stary). Osobiście używam go na codzień i mogę przyznać, że jest to pewny samochód, który raczej nie odmówi posłuszeństwa na drodze. Mi przynajmniej nie powiedział jeszcze "nie pojadę".
   Silnik pracuje cały czas na pełnym syntetyku Mobil 5W50!!! Gwarantuje to raczej idealny stan jednostki napędowej. Olej był wymieniony około 3 tysiące kilometrów temu, więc nie trzeba go ruszać.
Polecam ten samochód każdemu, kto szuka taniego, ale sprawnego i niezniszczalnego samochodu na dojazdy do pracy, do szkoły. Kwota, którą trzeba na niego wydać, nie wystarczyłaby na zakup w miarę dobrego roweru, a tu mamy całkiem dobre auto, w którym w przeciwieństwie do jednośladów - nie będzie nam padał deszcz i śnieg na głowę i nie odmrozimy sobie stawów, bo działa ogrzewanie!


Wyposażenie:
- koła (nawet aluminiowe 14 calowe, w pięknym stanie)
- drzwi (nawet 5 sztuk i wszystkie się otwierają i zamykają)
- kierownica (przy obracaniu w prawo, auto skręca w prawo i analogicznie - przy obracaniu w lewo, samochód jedzie w lewo)
- pancerna blokada lewarka zmiany biegów (to w razie gdyby jakiemuś "pasjonatowi" wiekowych Nissanów spodobało się auto. Prawdopodobieństwo kradzieży mniej więcej takie, jak dożycia do obecnego wieku emerytalnego, więc blokada mi służy jako podłokietnik)
- w promocji dokładam jeszcze kilka pęcherzyków rdzy na błotniku przednim prawym

Auto zostało pierwszy raz zarejestrowane w 1994 roku. Ważne opłaty (OC i przegląd).

- Proszę dzwonić do godziny 20:00, po tej godzinie zazwyczaj głuchnę i nie słyszę telefonu.
- Nie prowadzę handlu obwoźnego, więc jeśli masz zamiar proponować mi, żebym gdziekolwiek podjechał pokazać Ci samochód, od razu uprzedzam - nie ma takiej siły, która by mnie do tego przekonała!
- Pisanie do mnie smsów, to tylko strata ....* PLN (*stawka Twojego operatora)
- Dzwonienie z numeru zastrzeżonego, to marnowanie baterii.

Pozdrawiam Was!